Powoli kończą się wakacje, trzeba wracać do codzienności. Kończą się turystyczne wyprawy, odwiedziny w knajpkach odległych i czasem egzotycznych. Wracamy na nasze stare śmieci. Żeby jednak zupełnie nie zardzewieć, warto wsiąść na rower i popedałować dookoła Szczytna po pięknych leśnych drogach i bezdrożach, których wszyscy mogą nam pozazdrościć. A w trakcie takich rowerowych przejażdżek też można coś przekąsić tu i ówdzie. Gdy na przykład wyruszymy „tatarskim szlakiem”, a przy mostku nad Wałpuszką skręcimy w lewo, miniemy Cichą Polanę, to przed dalszą drogą na Zielonkę, Romany, Dębówek i Kamionek warto zatrzymać się w „Rancho” przy lemańskiej szosie. Barakowóz, drewniane ławy i stoły. Obiekt może nie powala wielkością, lecz wygodnie można usiąść pod drewnianym daszkiem. Wybór potraw zupełnie przyzwoity, ceny przystępne, więc do dzieła. Może pominiemy akurat golonkę peklowaną z zamrażarki i inne typowo barowe dania, a skoncentrujemy się na rybce. To naprawdę polecam! Duży wybór świeżych smażonych okoni, sandaczy, linów itd. Pomiędzy baraczkiem a pobliskim budynkiem, gdzie dania są przygotowywane, funkcjonuje wewnętrzna łączność, więc świeżo usmażona ryba szybko trafia na stół zgłodniałego gościa. Akurat aby się wzmocnić przed dalszą drogą. Świetna sprawa. Jak po kilkakrotnych odwiedzinach zauważyłem, goście – głównie przejeżdżający turyści preferują właśnie rybki.
Pedałując z drugiej strony Szczytna, za Szymanami warto zajrzeć do otwartego miesiąc temu „Borowika”. Jest to już porządny zajazd, jeszcze pachnący świeżym drewnem. Ściany wyłożone płytą paździerzową, drewniane stoliki i krzesła, na ścianach kilka niezłych obrazków, powoli komponuje się zestaw starych mebli z bijącym od czasu do czasu wiszącym zegarem. Wyraźnie widać starania o stworzenie własnego klimatu. Karta może jeszcze niezbyt bogata, ale trzy zupy – polecam bardzo smaczną grzybową, kilka dań głównych, surówki itp. Powoli właściciele będą wyczuwać preferencje gości i lokal się w czymś wyspecjalizuje. Jako że nazwa „Borowik” zobowiązuje dobrze, aby specjalnością firmy stały się rosnące w okolicznych lasach grzyby. Polecam na przykład zupełnie dobre polędwiczki z kurkami. Warto spróbować.
Tak przy okazji – mamy obecnie urodzaj na grzyby, a w naszych restauracjach jeżeli już są, to z reguły jako dodatek do dań głównych lub w najbardziej klasycznej formie, czyli duszone ze śmietaną. Może warto by spróbować kilku starych prostych przepisów, jak np. grzybowe zapiekanki, omlety czy naleśniki z grzybami, kotleciki ze świeżych grzybów czy grzybowe ragout. Przypuszczam, że cieszyłyby się dużym powodzeniem.
Gdy odwiedzają mnie goście z innych stron Polski, prowadzę ich do naszych knajpek często z pewną taką dozą niepokoju. Bo przecież chciałoby się, aby zachowali ze Szczytna jak najmilsze wspomnienia. I tu muszę przyznać miałem ostatnio powód do dużego naprawdę zadowolenia. Wpadliśmy raz czy dwa na późny obiadek i kawę do „Filipsa”. Pierwsza rzecz to wybór potraw, który został wysoko oceniony. Ponieważ Mazury kojarzą się wszystkim z rybami, było to zazwyczaj najbardziej preferowane danie i słusznie chwalone. Ale nie o to tym razem chodzi. Bo akurat zwrócili uwagę na to, że w „Filipsie” do ryb podaje się właściwe do tego specjalne noże, których np. nie spotyka się w nawet uznawanych za bardzo dobre niektórych restauracjach warszawskich. Regułą, przynajmniej na razie, w polskich lokalach jest nadal podawanie do ryb dwóch widelców. A tutaj aż miło było słuchać. A jeszcze milej, gdy wieczorem do małego „espresso” podano szklaneczkę zimnej wody, co powinno być oczywiście normą, a w naszych kawiarniach i restauracjach jest rzadko spotykane. Poza „Filipsem” miałem w okolicy taką miłą niespodziankę chyba tylko w olsztyńskiej „Ratuszowej”.
Wiesław Madrzejowski