Na inauguracji „I Półmaratonu po Kolei" nie mogło zabraknąć wszędobylskich „Kręciołów" wszak biegowa impreza organizowana była na ścieżce rowerowej po byłym torowisku. Jako miłośnicy aktywnego spędzania czasu i my chcieliśmy sprawdzić jak rekreacyjny teren posłuży biegaczom. W mojej ocenie sprawdził się wybornie i z przyjemnością organizatorom: Powiatowemu Centrum Sportu, Turystyki i Rekreacji oraz Lokalnej Organizacji Turystycznej Powiatu Szczycieńskiego oraz całej rzeszy osób zaangażowanych w zawody z prawdziwą przyjemnością stawiam szóstkę.
Pogoda też dopisała, po prostu impreza wspaniała. „Kręcioły" jak to mają w zwyczaju wspierały biegaczy dopingiem, a niektórzy z nas rowerowym towarzystwem. Ja z koleżankami zabezpieczałam tyły. Wiadomo był to nasz pomysł i inicjatywa własna. Jednym słowem sprawowałyśmy pieczę nad zamykającym peleton zawodnikiem z numerem 98. Już na wstępie zapowiedziałam podopiecznemu, że jadę za nim lub obok, a on ma tylko trzymać odpowiednie tępo. Nie było to łatwe zadanie ponieważ wyzwanie jakie sobie postawił pan Ziemowit wymagało od niego olbrzymiego hartu ducha, a ode mnie i moich koleżanek dostosowania prędkości. Rowerowy licznik najpierw pokazywał 7/8 km/h za chwilkę 5/4 km/ h, a za moment 9/10 km/h . Biegacz-amator wyznaczył sobie cel może troszkę nie zdając sobie sprawy, że będzie ciężko i trudno, ale jego postawa i taka nieugięta determinacja sprawiła, że wypadało wesprzeć odważnego zawodnika. Lejący się z nieba żar nie ułatwiał nam zadania, na szczęście punkty żywieniowe wody miały pod dostatkiem, więc z tych zapasów korzystaliśmy. Nie ukrywam, że ciągle dyscyplinowałam podopiecznego mówiąc: „nie gadamy – dajemy do przodu", albo „biegniemy, biegniemy" gdy zaczynał maszerować. Informowałam też o prędkości jaką pokazywał rowerowy licznik. Zapowiedziałam, że naszego towarzystwa nie pozbędzie się aż do mety. Wiem, że miał wiele chwil kryzysu, ale wówczas gdy to dostrzegałam natychmiast wołaniem: „dasz radę, dajesz!" wyzwalałam w nim potoki sił. Wiedział, że zamyka peleton, ale mam nadzieję, że też czuł iż go nie zostawimy, a ja cały czas powtarzałam, że zawsze musi być ktoś ostatni. Siły i wiara wróciły, gdy pierwszy zawodnik dobiegł do nawrotki. Po chwili wracali też inni, każdy kto mijał tego ostatniego bił mu brawo, niektórzy słowami: „jeszcze trochę i nawrotka" dodawali otuchy. Dobrnęliśmy do nawrotki i cała ekipa odpowiedzialna za zabezpieczenie zawodów wracała za ostatnim zawodnikiem do mety, ale wiadomo „mój ci on był" więc nie odstępowałam zawodnika ani na krok. Tuż przed metą, na ostatniej prostej pan Ziemowit dał z siebie wszystko i pobiegł po swoje zwycięstwo. Otrzymał pamiątkowy medal od organizatorów, gratulacje od rodziny. Poprosiłam o pamiątkowe zdjęcie z niezłomnym zawodnikiem, któremu serdecznie gratuluję i za wspólny czas dziękuję.
Grażyna Saj-Klocek