Pożegnałam Górę Czterech Wiatrów i byłam przekonana, że już w tym sezonie tam nie zawitam. Jednak życie niesie wiele niespodzianek i z radością przyjęłam propozycję mojej siostry , by pojechać do Mrągowa. Jola tyle się o szusowaniu nasłuchała, że postanowiła sprawdzić na czym to polega oraz zobaczyć jak wygląda miejsce, do którego mnie tak ciągnie. Oczywiście przed wyjazdem wchodziłam na stronę G4W. Wiedziałam więc, że śnieg jest. Wyczytałam też, że będą przeprowadzone zawody o „PUCHAR WÓJTA” w narciarstwie alpejskim i snowbordzie na trasie slalomu gigant.
Góra Czterech Wiatrów powitała nas przepięknym słońcem i od razu przypadła Joli do gustu. Poprowadziłam ją na stok i ukazałam pełne śniegu wzniesienia oraz całą krasę urokliwego zakątka. Mrużyła oczy i uśmiechała się, a słońce tak grzało jakby za chwilę na śniegu miały wyrosnąć kwiaty. Wyrastały w postaci barwnie przystrojonych narciarzy oraz przyodzianych w numery startowe zawodników. Zeszłyśmy, bym mogła doładować kartę i w schronisku założyć buty. Jola dzielnie mi towarzyszyła nosząc kije oraz narty. Spodobało się jej wnętrze obiektu gastronomicznego, ale tymczasem nie miała zamiaru zostawać. Chciała zobaczyć jak będę mknęła w dół. Na stoku obowiązkowo sesja zdjęciowa i ja popisuję się swoim pierwszym zjazdem. Śnieg niesie wspaniale i błyskawicznie docieram do wyciągu. Razem ze mną przez bramki przechodzą zawodnicy, a ja słysząc iż trasa to: „łatwizna” nabieram ochoty na start. Jola jest pod wrażeniem, ale z braniem lekcji poczeka. Jakby na wspomnienie o nauce tuż obok nas pojawia się mój instruktor Grześ, który pyta: „Nie startujesz?”. Nadal zwlekam z uczestnictwem w rywalizacji, zresztą nie mam pewności czy można się zapisać, wszak zawody trwają i są przeprowadzane zgodnie z jakimś regulaminem. Gdy jadę wyciągiem pod górę podziwiam poczynania dzieci, są fenomenalne i skoro one dają radę zrobić zawijasy między tyczkami, to i ja spróbuję. Podchodzę do organizatorów i pytam czy można się jeszcze zapisać. W odpowiedzi słyszę „Nie”. Trudno, szusuję sobie dalej przenosząc z podjazdami na drugą stronę, by nie przeszkadzać zawodnikom. Dzień jest wyjątkowo piękny, a warunki doskonałe. Dwanaście zjazdów i czas odpocząć w schronisku przy pysznej herbacie. Zawody dobiegły końca i schronisko pełne gości, ale ja mam zarezerwowane miejsce. Idąc w stronę stolika, przy którym popija kawę Jola słyszę miły komplement od jednego z panów: „Pięknie pani szusowała”. „Tak, ale na zawody nie zdążyłam” - pożaliłam się. „To przez tę sesję zdjęciową” usłyszałam w odpowiedzi. Roześmiałam się i zasiadłam z herbatą w pełnym wesołego gwaru wnętrzu. Takie uwagi są miłe i dowodzą, że inni nas obserwują. Nie mam pojęcia kim był ten przemiły, stateczny pan. Może to był Wójt? Nie dowiedziałam się tego, bo zanim ogłoszono wyniki i Wójt będzie wręczał puchary – myśmy pojechały.
Sobotnia bytność na G4W tak przypadła mojej siostrze tak do gustu, że w niedzielę zaproponowała powtórkę z rozrywki. Chętnie się zgodziłam i znów sobie poszusowałam. Wprawdzie zawody się nie odbywały, ale nad naszymi głowami kołował paralotniarz. Tak się na niego zagapiłam, że mało
brakowało, a spadłabym z wyciągu. Na szczęście w porę wyrównałam narty i bez problemu wjechałam na górę. Tym razem zaliczyłam 10ć zjazdów. Jola tymczasem obserwowała i przy ślizgaczu do zdjęcia pozowała. Jestem zadowolona, że kolejna osoba poczuła magię wyjątkowego miejsca i być może zacznie szusować. Ma szansę znów poobserwować, w sobotę 28 lutego 2015 r. zawody o „PUCHAR G4W” może mnie zawiezie?...
Grażyna Saj-Klocek