Aura płata nam wciąż figle. Gdy 5 stycznia spadło trochę śniegu zrodziła się nadzieja, że być może trochę on poleży i choć na chwilkę zapanuje zima w nowym 2012 r., ale niestety, nic z tego. Nim biały puch zdołał osiąść na ziemi już się topił i zamiast śnieżnej pierzynki porobiły się miejscami dość potężne kałuże. Naszych Czytelników mocno to zdenerwowało, bo jadąc na targowisko po zakupy, a trzeba było się zaopatrzyć w to i owo na Trzech Króli, trafiali na rozlewisko znajdujące się na skrzyżowaniu ul. Żeromskiego z ul. Targową - fot. 1. - Przecież ul. Targowa była niedawno remontowana, a tu takie numery – irytuje się pan Jan, dodając, że miasto musiało spartaczyć w tym miejscu kanalizację deszczową.
Cóż, o tej kałuży pisaliśmy w „Kurku” nie jeden raz, ale przypomnijmy, że tworzy się ona dlatego, że brakuje na tym niewielkim odcinku rur kanalizacyjnych, które przyłączone do sieci ogólnej pozwoliłyby spłynąć wodzie opadowej. Miasto przymierza się do tej roboty już od dłuższego czasu, ale warunkiem jej rozpoczęcia jest uzyskanie zgody wszystkich właścicieli garaży stojących tuż obok oraz mieszkańców bloku nr 27 -33 przy ul. Polskiej. Do nich bowiem należą grunty, przez które trzeba by poprowadzić brakujący odcinek instalacji odprowadzającej wody deszczowe. Zgody od wszystkich jak dotąd miasto nie uzyskało, bo ktoś gdzieś tam wyjechał, inny zachorował, albo się uparł, że nie i tyle. Wskutek czego mamy to, co mamy. Woda po większych opadach stoi nie tylko na ulicy Żeromskiego oraz Targowej, ale podchodzi także pod garaże - fot. 2.
ZAMIAST NA LODOWISKU - W OGRÓDKACH
Zwykle o tej porze roku dzieci hasały na saneczkach po tzw. Kaczych Dołach, albo zjeżdżały z zamkowej fosy lub dość stromej skarpy wiodącej z ul. Konopnickiej do małego jeziora.
Ta ostatnia zabawa bywała momentami dość niebezpieczna, bo saneczkarze mogli najechać na spacerowiczów maszerujących nadjeziorną alejką. W tym roku nic takiego im już nie grozi. Z kolei Miejski Ośrodek Sportu przygotowywał lodowiska, o których w obecnych warunkach trzeba całkowicie zapomnieć. Cóż zatem mają robić młodsze lub starsze dzieci, aby zażyć nieco ruchu na powietrzu? Na stronie internetowej MOS-u zamieszczony jest kalendarz imprez sportowych, ale niestety, na 2011 r.(!) no i klops. Pozostaje zatem samemu sobie coś zorganizować. W weekend Trzech Króli sporo dzieci korzystało z ogródków jordanowskich - fot. 3. Brak deszczu i ciepła aura sprzyjała tego typu zabawom, jak się zaraz okaże charakterystycznym nie tylko dla maluśkich.
Nieco dalej, w innym ogródku nad dużym jeziorem byliśmy świadkami zupełnie odmiennej scenki. Na jednym z urządzeń nie tyle bawiła się, ile ćwiczyła gimnastykę pewna pani w więcej niż średnim wieku - fot. 4. Oto jak można połączyć przyjemne z pożytecznym i wykorzystując istniejące urządzenia oraz ciepłą styczniową pogodę zadbać o fizyczną sprawność, a zapewne też i o kondycję ogólną.
ZWARIOWANA AURA
Ta nietypowa zimowa aura wyprawia prawdziwe wariactwa, o czym informują nas liczni Czytelnicy. Donoszą, że w ich przydomowych ogródkach kwitną kwiaty, zieleni się trawa i dzieją się inne nietypowe zjawiska.
Leszczyny, czy ogrodowe bzy wypuszczają pąki jak na wiosnę, zaś w lasach wokół Wielbarka (ale i nie tylko tam) wciąż rosną grzyby – można napotkać zielonki a nawet kurki. Cóż, wystarczy rozejrzeć się dookoła w trakcie nawet krótkiego spaceru, aby zauważyć te liczne, wspomniane zimowe anomalie - fot. 5. Patrząc na powyższe zdjęcie trudno uwierzyć, że wykonane zostało 6 stycznia.
Przecież na pierwszym planie widać klomb z kwitnącymi w najlepsze bratkami, zaś za nim na drugim zieloną jak na wiosnę trawę. Dlatego też wiele osób korzysta z ciepłej pogody i spaceruje nad małym jeziorem. Zaraz też widząc kurkowego reportera spacerowicze ci zwrócili nam uwagę na ławki, skarżąc się, że część jest mocno upstrzona kawkowymi sprawkami. Trzeba z tym zrobić porządek, gdyż na to, że śnieg zakryje tego typu nieczystości, nie ma co liczyć - fot. 6.
POJEMNIKI W PŁOMIENIACH
Niedawno mieszkańcy jednego z bloków położonych przy ul. Barczewskiego skarżyli się nam, że jeszcze w starym roku Zakład Usług Komunalnych zabrał im pojemniki do segregacji śmieci, no i dotąd one nie powróciły. Kilka dni temu jeden z mieszkańców, jak nam opowiada, miał do wyrzucenia parę plastikowych butelek typu „pet”. Cóż, gdy pod swoim blokiem nie zastał żółtego pojemnika, poszedł dalej, pod domy na ul. Lipperta, ale i tam nic nie zauważył.
W końcu znalazł odpowiedni pojemnik na ul. 1 Maja. Nie będzie jednak przecież chodził z każdą butelką czy innym odpadkiem tak daleko, więc czeka na powrót kontenerów, które stały pod jego blokiem. Z tego co dowiedzieliśmy się w ZUK wynika, że szybko one nie wrócą, gdyż zostały strawione przez ogień. Oto jak wyglądały zaraz po jego ugaszeniu - fot. - 7. Teoretycznie pojemniki do segregacji są niepalne. Jak wyjaśnia nam Stanisław Kurbat, szef działu gospodarki odpadami w ZUK, z zewnątrz potrzeba temperatury ponad 800o C, aby spowodować ich zapalenie. Prawdopodobnie pojemniki spłonęły od papierosowych niedopałków, które ktoś wrzucił niefrasobliwie do środka. Nie można jednak wykluczyć umyślnego działania jakiegoś wandala. Mógł on specjalnie zaprószyć ogień we wnętrzu pojemnika, a gdy ten już stanął w płomieniach, wiatr przeniósł pożogę na pozostałe. Dlatego też o fakcie tym została powiadomiona miejscowa policja. W dodatku z tymi paskudnymi wandalami to jest tak, że jeśli nie uda się im puścić z dymem jakiegoś pojemnika, to usiłują go zniszczyć mechaniczne. Skutki takiej działalności widać na kolejnym zdjęciu - fot. 8. Straty jakie ZUK poniósł przez tego typu wandalizm lub też ludzką niefrasobliwość są poważne. Z ogólnej liczby bliskiej pół tysiąca zniszczonych całkowicie zostało 150 pojemników, czyli dokładnie tyle ile pojawiło się w mieście w 2004 r., kiedy segregacja odpadów została po raz pierwszy wprowadzona. Przypomnijmy zatem, że byliśmy wówczas w czołówce polskich miast, które przystąpiły do tego typu działań. ZUK zakupił wówczas specjalną prasę do zgniatania posegregowanych odpadów, samochód do transportu pojemników i worki dla indywidualnej segregacji.
Kłopot był tylko z nabyciem samych pojemników, bo cztery kolejne przetargi nie przyniosły rozstrzygnięcia. W końcu z pomocą miastu przyszedł prezes Urzędu Zamówień Publicznych, który wyraził zgodę na zakup bez procedury przetargowej, co czym prędzej uczyniono. W szkołach trwała w tym czasie szeroko zakrojona kampania edukacyjna, a Urząd Miejski wypuścił w obieg masę różnorodnych ulotek informacyjnych, które niebawem trafiły pod każdy miejski dach.