Właśnie wróciłem ze Szwajcarii. Po dwutygodniowym wypoczynku na wsi, koło historycznego miasta (miasteczka?) Murten. Zabawne słowo – wieś, w tutejszym odniesieniu. Zabudowa, to wyłącznie przestronne i zamożne domy miejscowych farmerów plus budynki gospodarcze. Żadnych sklepików, czy barów. Takie rzeczy spotkać można dopiero w pobliskim Murten. Tutaj na wsi jedynie mieszka się - to jest pracuje i śpi. A jednak przy centralnej, wiejskiej drodze – oczywiście wyasfaltowanej – co sto metrów umocowano specjalny śmietnik–pojemnik na psie i inne kupy. A przy pojemniku tym wiszą torebki plastikowe. No i oczywiście ktoś to obsługuje. Ktoś, kto odpowiada za czystość regionu.
Tydzień temu napisałem o tak zwanym wysypisku śmieci. Jeśli mieszkańcy okolicznych wiosek przywiozą sami posegregowane odpowiednio odpady, to nic ich owa wyprawa nie kosztuje. Natomiast zamówiona w firmie wywózka cykliczna, to już koszt bardzo wysoki. Przy okazji warto zwrócić uwagę jakże poważnie podchodzi się tam do segregacji odpadów. Do eleganckich pojemników wrzuca się osobno papier, osobno sztywny karton. Do innego pojemnika oddaje się plastik przezroczysty (butelki), do innego biały lub kolorowy. Podobnie butelki szklane. Odrębny pojemnik przeznaczono na szkło przezroczyste, osobny na zielone i jeszcze jeden na brązowe. Oczywiście przywozi się tam także byle jakie kuchenne śmieci w zamykanych, plastikowych, firmowych workach; to akurat jest płacone w zależności od wagi, ale są to dosłownie grosze. Ogólnie rzecz biorąc rytuał ów opłaca się wszystkim. I tym, co za darmo przywożą owe odpady własnym samochodem – bo tutaj każdy ma przecież samochód lub kilka i właścicielowi firmy recyklingowej, jednemu z najbogatszych przemysłowców regionu.
A napisałem o tym wszystkim mając świadomość, że moje felietony są od pewnego czasu zamieszczane poniekąd na zakończenie stałej wkładki „ekologia”. No to wypadało jakoś do tej ekologii nawiązać!
Innym przykładem niezrozumiałej dla nas opłacalności są szwajcarskie koleje. Szwajcarska kolej dociera wszędzie. Nie ma takiej – przepraszam za słowo – wiochy, gdzie nie byłoby kolejowej stacyjki. Dojechać można do każdej miejscowości pociągiem tramwajopodobnym, niemal identycznym jak ten, który znamy z dojazdów do Olsztyna. Stacyjka wiejska z reguły wygląda jak przystanek tramwajowy, ale podróżny ma możliwość startu z niej do każdego miejsca w kraju. Co prawda Szwajcaria nie jest państwem dużym. Mieszka tu około pięciokrotnie mniej ludności niż w Polsce. Na obszarze siedem i pół razy mniejszym od naszej ojczyzny. Ale za to wszędzie góry. Aby skomunikować cały obszar kraju wykuto setki skalnych tuneli. Także mostów i estakad. To wszystko stworzyło sieć kolejową nie tylko sprawną, ale także niesłychanie malowniczą. Szwajcarzy potrafią to wykorzystać. Ich koleje, poza obsługą codziennych pasażerów, oferują także bilety na wycieczki po trasach typowo turystycznych. Specjalne panoramiczne pociągi (wagony z ogromnymi oknami) obsługują owe malownicze przejazdy, według specjalnych, atrakcyjnych opłat.
A teraz ciekawostka. Pisałem przed tygodniem, że w najdroższym kraju Europy, czyli w Szwajcarii, wszystko jest droższe niż w Polsce. I to dokładnie trzy i pół razy. To prawda - rzeczywiście wszystko, ale z jednym wyjątkiem. Benzyna kosztuje niemal dokładnie tyle samo co w Polsce. To znaczy, że dla bogatego Szwajcara są to właściwie grosze. Dla niego paliwo samochodowe jest po prostu trzy i pół razy tańsze niż dla Polaka.
Mimo to na drogach i autostradach rzadko spotyka się korki. Przy istniejącej, wygodnej sieci kolejowej typowy Szwajcar nie nadużywa swojego auta. Ma także świadomość, że poprzez wybór środka lokomocji ma on wpływ, jako obywatel, na ekologiczną kondycję swojej ojczyzny. A jest to dla niego niesłychanie ważne.
No i tym ekologicznym akcentem – ponownie nawiązującym do umiejscowienia mojego felietonu na łamach „Kurka” - kończę temat „Szwajcaria”.
Andrzej Symonowicz