Jadwiga Żmijewska z Małszewa uważa, że jej sąsiedzi znęcają się nad swoim psem. By to udowodnić, zaangażowała w sprawę gminnych urzędników, policję, weterynarzy, a nawet prokuraturę. Nikt z nich nie potwierdził prawdziwości zarzutów, a właściciele czworonoga przekonują, że za pretensjami kobiety kryje się sąsiedzki konflikt.
SKOMLENIE NIE DO ZNIESIENIA
Małszewo to mała, ale pięknie położona nad jeziorem wieś w gminie Jedwabno, słynąca ze znajdującej się tu zabytkowej karczmy. Wydawać by się mogło, że życie w tej miejscowości to niemal sielanka. Mieszkańcy mają jednak masę problemów – wielu z ich ledwo wiąże koniec z końcem, brakuje im pracy oraz pieniędzy. Do tego jeszcze dochodzą sąsiedzkie spory i zadawnione waśnie. Bywa tak, że ludzie przez dziesięciolecia żyjący obok siebie, zamiast sobie pomagać, nie potrafią znaleźć wspólnego języka. Przykładem jest konflikt pomiędzy Jadwigą Żmijewską a jej najbliższymi sąsiadami, rodziną Pyrzanowskich. Pani Jadwiga uważa, że znęcają się oni nad swoim psem, 8-letnim kundelkiem Toudim.
- Nie mogę już wytrzymać nerwowo, słysząc, jak pi es zamknięty w kojcu ciągle skomli. Przez to biorę leki na uspokojenie – mówi kobieta. Według niej zwierzak od końca sierpnia nie jest puszczany na podwórko, a tylko na noce właściciele zabierają go do domu. Podejrzewa też, że nie dostaje jedzenia.
- Kiedy biegał luzem, to ja go karmiłam – mówi pani Jadwiga. Dodaje, że jakiś czas temu zwierzę nabawiło się choroby skóry i dopiero po jej interwencji właściciele zaczęli je leczyć. Kobieta o problemie informowała wszystkie możliwe instytucje na czele z policją oraz prokuraturą. Żadna z nich nie potwierdziła podejrzeń mieszkanki i wobec niestwierdzenia znęcania się nad psem, odmawiała wszczęcia dalszego postępowania. Niedawno pani Jadwiga złożyła zażalenie od decyzji prokuratury. Jest przekonana, że z psem sąsiadów dzieje się coś niedobrego.
- Gdyby wszystko było w porządku, nie skomlałby ciągle – twierdzi.
TO ZWYKŁE DOKUCZANIE
Tymczasem właściciele psa przedstawiają sprawę zupełnie inaczej. Ich zdaniem za pretensjami sąsiadki kryje się chęć dokuczenia im, o czym świadczą nasyłane przez nią kontrole. Jedna z nich, z udziałem lekarz z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Szczytnie, przeprowadzona pod koniec października, nie wykazała poważniejszych uchybień w opiece nad psem. W protokole napisano, że ma on czysty wybieg, budę oraz miski z wodą i jedzeniem. Wiesława Pyrzanowska tłumaczy, że zwierzak musi siedzieć w kojcu, ponieważ jest w trakcie leczenia choroby skóry. Na noc właściciele biorą go do domu.
- Pies szczeka, bo nie podoba mu się, że musi być zamknięty – przekonuje pani Wiesława. Przypuszcza, że zachorował właśnie po wizycie u sąsiadki, bo to jej zwierzęta, dwa psy i trzy koty mają podobną dolegliwość.
- Zamiast nam dokuczać, lepiej zajęłaby się swoimi czworonogami – radzi Wiesława Pyrzanowska.
DBAJĄ JAK MOGĄ
Lekarz weterynarii Joanna Auguścik, która leczy pupila Pyrzanowskich mówi, że nie wygląda on na dręczonego. Według niej właściciele dbają o niego we właściwy sposób i troszczą się w miarę możliwości. - Leczę go od miesiąca. Ci państwo stosują się do wszystkich moich zaleceń, regularnie przyjeżdżają do Szczytna na kontrole, mimo że to skromni ludzie, a wizyty przecież kosztują – mówi lekarz. Potwierdza, że to ona poleciła zamknąć psa po to, żeby nie zarażał innych zwierząt. Według niej zachowanie czworonoga nie powinno budzić niepokoju.
- To normalne, że nie lubi siedzieć w zamknięciu, kiedy wcześniej biegał po wsi.
Los wiejskich zwierząt często, mimo wprowadzonych niedawno zmian w prawie, nadal bywa niełaskawy. Wydaje się jednak, że akurat w opisywanym przypadku pies posłużył jako pretekst do sąsiedzkich rozgrywek.
Ewa Kułakowska