Rozmowa z Pawłem Konnakiem, popularnym "Konio"
- Dlaczego Szczytno jest tobie szczególnie bliskie?
Wylądowałem tu pierwszy raz na imprezie pod nazwą "Dni i Noce Szczytna", na której grał m.in. Big Cyc i Lady Pank. Razem ze Skibą prowadziliśmy koncert w pobliżu ruin zamku. To było niesamowite wrażenie, lipiec 1995 roku. Od tego momentu rozpoczął się nasz podbój Warmii i Mazur, występy na festiwalach w Olecku i Węgorzewie. Dlatego do Szczytna mam wielki sentyment.
- Kim jesteś z wykształcenia?
- Moja kariera naukowa była nadzwyczajnie długa. Wybrany kierunek - filologię polską studiowałem na Uniwersytecie Gdańskim przez 10 lat. To była konsekwencja mojej decyzji, że nie pójdę do wojska. Do drugiego roku szło mi doskonale. Stwierdziłem, że idzie za dobrze i podjąłem decyzję o opóźnieniu postępów w edukacji. Na trzecim roku spędziłem już 3 lata, na czwartym - 4, i na piątym - 2. A potem przyszły lata 90., kiedy już łatwiej można się było od wojska wywinąć. Mogłem więc opuścić mą Alma Mater i zająć się tym, co lubię najbardziej - nakręcaniem różnych, mniej lub bardziej paranoicznych sytuacji okołoestradowych.
- Znany jesteś głównie jako konferansjer. Nie ciągnęło cię nigdy do śpiewu czy gry na jakimś instrumencie?
- Owszem, próbowałem grać na perkusji, ale nic z tego nie wyszło. Zawsze zdecydowanie lepiej czułem się jako organizator imprez. Pierwszą zorganizowałem dwa miesiące przed maturą, w roku 1984. Byłem wtedy punkiem, zbuntowanym przeciwko rzeczywistości młodym osobnikiem, który w żaden sposób nie mógł się pogodzić ze stanem wojennym, czyli wielkim happeningiem generała Jaruzelskiego. Na zorganizowanych przeze mnie undergroundowych koncertach występowali m.in. Dezerter, Xenna, Abadon, Rejestracja, Apteka. W tamtych latach poznałem też Skibę, wkrótce po tym, jak wyszedł z więzienia za to, że w Jarocinie rzucał ulotki wzywające młodzież do uchylania się od służby wojskowej.
- Lata 90. przyniosły Polsce wolność. Twoje nastawienie do rzeczywistości musiało ulec zmianie.
- Tak. Wyczerpały się pewne formuły egzystencji. W efekcie tego zawitałem do świata rock and rolla. Od 1991 r. prowadzę mniej lub bardziej efemeryczne programy muzyczne w telewizji, najpierw gdańskiej, a następnie ogólnopolskiej. Razem ze Skibą prowadzimy też Muzeum Polskiego Rocka, jedyne takie przedsięwzięcie w kosmosie, które działa w Gdańsku. On jest dyrektorem, ja - kustoszem, a na organizowanych przez nas imprezach przypominamy młodzieży ciekawe kapele i muzyków z lat 70. i 80., jak np. John Porter, Brygada Kryzys, Józef Skrzek, Kobranocka. Nasza działalność ma charakter estradowo-restauracyjno-dydaktyczny.
- Działając w biznesie estradowym od wielu lat, czujesz się już pewnie lekko wypalony?
- Absolutnie nie. Oprócz tego, że wciąż realizuję swoje naturalne potrzeby artystyczne, to największą satysfakcję sprawia mi spotykanie bardzo fajnych ludzi, także w Szczytnie. Dwa lata temu poznałem tu kolegę Piotrusia (Zembrzuskiego - przyp. red.), słynnego restauratora pubu "Cela", który właśnie obchodzi sześciolecie swego istnienia.
Na ciekawych gości natrafiałam także przy wykonywaniu wcześniejszych zawodów, a byłem, m.in. roznosicielem mleka, dziennikarzem, pracowałem w fabryce, na budowie, w domu opieki społecznej...
- Tobie się powiodło w życiu. Jest jednak sporo ludzi rozczarowanych swoim losem.
- Jak dzisiaj słyszę, że młodzież narzeka na coś, że czegoś nie może zrobić, to mówię jej, że bluźni. Wszystko jest w naszych rękach i naszym umyśle. Jak ktoś jest jednak od rana do nocy przymulony od wąchania kleju czy smażenia jointów, to oczywiście niewiele ze swoim życiem zrobi.
- Nie miałem na myśli osób uzależnionych.
- Dla wszystkich mam jedną radę. Jeżeli chcecie coś w życiu osiągnąć, musicie liczyć przede wszystkim na siebie. Nikt w życiu nie da wam niczego za darmo, a jeżeli da, to oczekując czegoś w zamian, czegoś, co ograniczy waszą wolność. Ten, kto daje, ma dziwne intencje i często oczekuje różnych dowodów wdzięczności.
- Trudno o takie samozaparcie, gdy w kieszeni pusto.
- Wiem, że jest biednie, ale nikt mi nie powie, że nie może czytać książek, uczyć się angielskiego czy obsługi komputera, zamiast oglądać głupie telenowele w Polsacie albo nawalać się w komputerze w jakichś grach z wirtualnymi zawodnikami. Ludzie, uczcie się języków, czytajcie książki, nawiązujcie kontakty z waszymi rówieśnikami w innych krajach. Grzeszy ten, kto mówi, że w dzisiejszych czasach niewiele można zrobić. Można zrobić bardzo dużo, pod warunkiem, że człowiek odnajdzie w sobie energię, wizję, wyzwoli z siebie minimum zaangażowania i będzie odpowiedzialny za to, co robi.
- Dookoła pełno afer, one też nie nastawiają ludzi do życia optymistycznie.
- Za czasów mojej młodości też ludzie kradli, też były dookoła ściemy, ale to nie powód do tego, by sobie życie spieprzyć.
- Często porównujesz dzisiejsze czasy z latami swojej młodości.
- Tak wtedy myślałem, że całe życie przyjdzie mi spędzić w komunistycznym syfie. Mało kto przypuszczał, że może być inaczej. Nawet połowa doradców Reagana nie wierzyła w upadek komuny. Dlatego to, co się stało, jest bardzo budujące.
Gdyby jeden świr z drugim świrem nie założył związków zawodowych, co było na ówczesne czasy szaleństwem, gdyby nie było przejawów kontestacji - ktoś tam założył kapelę, ktoś zorganizował strajk, a jeszcze inny roznosił ulotki, to do dziś byśmy byli zniewoleni. Okazało się więc, że wszystko, co robiliśmy, było warte zachodu, bo przyniosło wolność. Konsekwencją tego jest to, że dziś każdy jest kowalem swego losu. I tu pojawia się problem. Wiele osób jest do tego nieprzystosowanych.
Rozmawiał
Andrzej Olszewski
2005.03.16