Czas wakacji jest też czasem wspomnień i powrotów do miejsc, w których miło mijały, te pełne słońca i beztroski dni. Z rozrzewnieniem przywołuję zapisane w pamięci obrazy namalowane przez przygodę w pracowniczym ośrodku „Społem” w Kobylosze.
Całą plejadę różnorodnych zdarzeń i wielu wspaniałych ludzi, których tam poznałam mam do dziś utrwalonych na zdjęciach i raz na zawsze zapisanych w sercu. Lubię opowiadać o czasach bytowania na łonie natury w bardzo prymitywnych i siermiężnych warunkach. Wówczas mieszkaliśmy w sezonowych domkach bez wygód lub w namiotach na dachu malucha, co obrazuje załączona fotka. Myliśmy się w jeziorze, obiady gotowaliśmy na dwupalnikowych kuchenkach podłączonych do butli gazowych, naczynia myliśmy i wodę czerpaliśmy z kranu zamontowanego na zewnątrz, a potrzeby fizjologiczne załatwialiśmy... w krzakach lub toalecie popularnie zwanej „nartami”. W tym miejscu wyjaśnię, że stawało się na specjalnie wymurowanych „łapkach” i kucało, a następnie wodą z węża spłukiwało. Oj były to fajne czasy, nie znaliśmy wygód i takie, a nie inne zachowania były po prostu naturalne i oczywiste. Na jednym z takich pobytów, dawno, dawno temu bo w 1991 r. poznałam dwa małżeństwa z Łodzi Olę i Krzysztofa oraz Jagodę i Piotra. Połączyły nas dzieci i wokół pociech kręcił się cały nasz świat. Lato było upalne, w nocy ulewy i burze w dzień żar i to taki, że tylko w jeziorze dało się wytrzymać. Moje koleżanki niestety nie umiały pływać i dlatego odziane w kapoki zażywały kąpieli na plaży harcerzy. Przez dwa tygodnie tak sie polubiliśmy i zżyliśmy, że wspólnie zaczynaliśmy dzień i wspólnie go kończyliśmy przy ognisku i kiełbaskach, a potem uciekaliśmy pod dach, bo deszcz nas płoszył. Wspólne spacery na jagody i grzyby, wspólne gry w piłkę, ringo, kometkę, ping ponga, kości, warcaby... Oj wymieniać można długo, a wszyscy, łącznie z dzieci bawiliśmy się wyśmienicie. Nasz Mariusz miał obok siebie fajnych kolegów: Jaśka i Michała oraz troszkę młodszą koleżankę Martę, z którą uwielbialiśmy spacerować. Pewnego dnia ufna i radosna Martusia poszła z nami na pomost, a tam spotkałam szkolną koleżankę i od razu ta, dawno nie widziana znajoma zakrzyknęła, że mam cudną córeczkę. Ja jej na to, że to nie moja córka, gdy tymczasem Martusia wyciągnęła rączki do góry i zawołała: „Mamo”. Wzięłam dziecko na ręce i usłyszałam od koleżanki: „wypierasz się takiej pięknej córki?”. Cóż pozory mylą i przez takie czasem zabawne sytuacje powstają plotki. Z tymi znajomymi na wspólnych urlopach spotykaliśmy kilkakrotnie, ale ośrodek przestał funkcjonować i kontakt w naturalny sposób się rozluźnił. Pozostały miłe wspomnienia. Lubię wracać na Kobylochę i lubię przywoływać przeszłość. W ostatnim felietonie „Cypelek Miłości pełen radości” nie napomknęłam nawet słowem, że wszystkie zakątki wokół jeziora Sasek Wielki są bliskie mojemu sercu, chyba tylko dlatego, by teraz wrócić do przeszłość w tym felietonie. Powód jest niesamowity, bowiem moi znajomi Ola i Krzyś wybrali się w podróż sentymentalną i mnie poprosili o przewodnictwo. Postanowili po latach odwiedzić Kobylochę.
W sentymentalną podróż wyruszyliśmy na rowerach ze Szczytna w sobotę 3 lipca 2016 r. Najpierw pokazałam im Małe Domowe, potem Duże Domowe i lasami zaprowadziłam do Dębówka, by już do Kobylochy dojechać wśródleśną szosą. Rozmowy zaczynały się od: „A pamiętasz jak w dzień było upalnie, a w nocy deszcz i burza, i zawsze piorun uderzał w murowaniec kierowniczki?...”, a ja kończyłam; „i prądu nie było ”... „A pamiętacie jak pływaliśmy Omegą?”... „i tylko ty nie miałaś kapoka”.
„A pamiętacie, co Krzysiek palił na ostatnim ognisku?... „Na prawdę pamiętasz, że paliłem trampki?!”. „Nawet pamiętam jak musiałeś chodzić w poplamionych koszulkach, bo Ola do torby z ciuchami zapakowała butlę z olejem do smażenia”... Wyprawa na Kobylochę zajęła nam kilka godzin i choć zrobiliśmy tylko 30 km, to odwiedziliśmy wszystkie zakątki, a nawet zaliczyliśmy kąpiel w jeziorze i to bez kapoka, bo Ola umie pływać. Wycieczka nam się udała, w naszych sercach odżyły fantastyczne chwile wakacji wspólnej młodości. Mamy jednak świadomość, że wiele się zmieniło, ale tą sentymentalną wyprawą po prostu wspomnienia ocaliliśmy od zapomnienia.
Grażyna Saj-Klocek