Przeżyłam trzy, wspaniałe dni grzybowego szaleństwa. Więc potwierdzam, że nic nie zastąpi tej radości jaką daje widok lśniącego, uśmiechniętego borowika.
Prawdziwki na długich, białych wyścigowych nóżkach czekały na mnie w mchu, w jagodzinach, wśród liści. Rozkraczone stały na ścieżce, a ja jednego nie zauważyłam i nogą trąciłam. Natychmiast go przeprosiłam, pocałowałam i do koszyka schowałam. W swoim życiu wielokrotnie zbierałam grzyby i takie wysypy już przeżywałam. Jednak radość jaką daje chodzenie po lesie i grzybów szukanie jest za każdym razem fenomenalna. W piątek 27 września 2019 r. po 16 tej przywitały nas dorodne kanie, ale nie one były celem wyprawy, więc z łąki prosto w las. Tam się rozpromieniłyśmy, bowiem prawdziwki rosły wszędzie i było ich bardzo dużo. Zebrałyśmy całe kosze. Następnego dnia w lesie (w tym samym) byłyśmy ok 11 tej i znów imponujący zbiór borowików. W niedzielę w lesie (tym samym) byłyśmy ok 10 -tej i niestety nie znalazłam w naszym miejscu nawet jednego. Za to spotkałyśmy grzybiarza, któremu wręcz z kosza się „nasze borowiki" wysypywały. Wiadomo, kto pierwszy ten lepszy. Poszłyśmy więc dalej, a tam dopiero zaczęło się żniwo, po prostu można było je kosić. Wszystkie borowiki przerobione i w słoikach zaprawione. Właśnie się dowiedziałam jest klęska urodzaju i skupy już grzybów nie przyjmują, a ludzie i tak się radują. Zadowolona jestem i ja bo borowiki wyścigowe są wyborowe.
Grażyna Saj-Klocek