Część VI.
"Niech Pan nie robi sobie żadnego kłopotu z tymi 5 milionami Niemców w Prusach Wschodnich... Stalin się o nich zatroszczy. Nie będzie Pan miał z nimi żadnych trudności: oni przestaną istnieć, egzystować!"
"Niech Pan nie robi sobie żadnego kłopotu z tymi 5 milionami Niemców w Prusach Wschodnich... Stalin się o nich zatroszczy. Nie będzie Pan miał z nimi żadnych trudności: oni przestaną istnieć, egzystować!"
W ten oto sposób premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill skomentował i rozwiał wszelkie obawy ówczesnego premiera rządu polskiego na uchodźstwie Stanisława Mikołajczyka, dotyczące losu mieszkańców ówczesnych Prus Wschodnich.
Po powyższym przykładzie widać, że nie tylko Związkowi Radzieckiemu, ale również i aliantom obojętne było położenie Warmiaków i Mazurów. Dla nich wszyscy byli Niemcami, których... trzeba wykastrować, albo tak z nimi się obchodzić by już nigdy więcej nie płodzili ludzi, którzy będą postępować tak jak w przeszłości - stwierdził jeden z najbliższych doradców prezydenta Roosvelta, minister finansów Henry Morgenthau jr., który do tej pory jest uważany za jednego z największych ówczesnych intelektualistów (?!). Był on także jednym z twórców planu odbudowy powojennych Niemiec. Analizując jego wypowiedzi można wywnioskować, że charakteryzowały się one chorobliwą nienawiścią do Niemców i wszystkiego co niemieckie.
"Niemcy muszą umrzeć, i na zawsze zniknąć z powierzchni ziemi! Ludność Niemiec wynosi 80 milionów, która rozkłada się równo na obie płcie. Żeby wyniszczyć Niemców trzeba około 48 milionów z nich wysterylizować" - sugerował Henry Morgenthau na Konferencji Jałtańskiej.
Ludność Warmii i Mazur w 1945 roku została pozostawiona na łasce losu, który nie był dla nich zbyt łaskawy. Musieli szukać oparcia i schronienia u swych agresorów. W połowie lutego 1945 roku Rosjanie zorganizowali w mieście spis wszystkich autochtonów. Odbywało się to w Hotelu Marzinzik (obecnie internat Zespołu Szkół Nr 1), w którego okolicach większość Mazurów szukała ochrony nie tylko przed radzieckimi żołdakami, ale również wszelkiej maści szabrownikami z Mazowsza, grasującymi wówczas w całym powiecie szczycieńskim. Wpływ na to miał zapewne fakt, iż w wymienionym hotelu mieściła się wówczas nie tylko komendantura radziecka, ale również placówka żandarmerii. Wszystkie okoliczne budynki znajdujące się nieopodal komendantury zostały zajęte przez zastraszone rodziny mazurskie. Było to o wiele bezpieczniejsze miejsce od innych części miasta, w których można było w każdej chwili stracić nie tylko cały dobytek, ale również i życie.
17 lutego 1945 roku przedwojenni mieszkańcy Szczytna posłusznie stawili się w punkcie rejestracyjnym ludności. W obawie przed wywiezieniem w głąb Związku Radzieckiego świadomie wówczas zaniżano wiek rejestrowanych chłopców. Rosjanie ustalili dolną granicę wieku na 14 lat.
W niespełna tydzień później spośród wszystkich zarejestrowanych mężczyzn miejscowego pochodzenia zorganizowano grupę, która miała za zadanie uprzątnięcie miasta ze zwłok oraz padliny zwierzęcej. Według wspomnień świadka ówczesnych wydarzeń - Kurta Lorenza, który należał do wymienionej grupy - praca nie należała do najłatwiejszych, ale niejednokrotnie uratowała ludzi przed wywiezieniem do Związku Radzieckiego.
Na trwałe zachował się w jego pamięci obraz zamordowanych przez Sowietów mieszkańców Szczytna. Podczas uprzątania miasta w okolicach dzisiejszego gmachu sądu znaleziono m.in. zwłoki przedwojennego, powiatowego inspektora oświaty, który w mundurze NSDAP leżał z rozpłataną na pół czaszką. W okolicach dzisiejszego stadionu przy ulicy Śląskiej znaleziono rozjechane przez radzieckie czołgi zwłoki żołnierzy niemieckich, których tylko skrawki płaszcza i skóry świadczyły o tym, iż są to szczątki ludzkie.
Przy okazji należałoby rozwiać pewien mit, który powstał przy znalezieniu ludzkich szczątków w okolicach dzisiejszej ulicy Kasprowicza. Otóż od wielu lat wśród mieszkańców Szczytna krąży opowiesć o pojmanych i rozstrzelanych przez Niemców szpiegach radzieckich, których zwłoki odkopano po wojnie w okolicach Gimnazjum Nr 1. Mało tego, po resztkach mundurów stwierdzono, że byli to Rosjanie rozstrzelani przez "hitlerowskich oprawców". Na zdrową logikę - gdyby to byli szpiedzy, którzy na długo przed wkroczeniem Sowietów mieli penetrować Szczytno i jego okolice, to na pewno nie wykonywaliby tego w mundurach krasnoarmiejców, lecz w przebraniu.
I tu chciałbym naszym Czytelnikom przedstawić fakty związane z owym znaleziskiem, które zostały opublikowane w jednych z roczników "Heimatbote" (pisma stowarzyszenia byłych mieszkańców Szczytna) na podstawie relacji naocznego świadka owych wydarzeń - Kurta Lorenza.
Otóż wszystkim chyba wiadomo, że Rosjanie z reguły nie przywiązywali większej uwagi do zwłok własnych żołnierzy, którzy nie przedstawiali już jakiejkolwiek wartości bojowej. Po wkroczeniu do Szczytna w dość szybkim czasie zorganizowali dla swoich rannych żołnierzy lazaret w obecnym i dzisiejszym kościele baptystów. Część ciężko rannych zaczęła na skutek odniesionych ran umierać. Ich współtowarzysze nie starali się zapewnić im godnego pochówku. Zwłoki po prostu zrzucano do znajdującego się nieopodal kanału łaczącego Jezioro Domowe Duże i Małe. Wiosną 1945 roku wraz z pierwszymi cieplejszymi dniami śnieg zaczął topnieć i odkrywać już w pewnej części rozkładu ludzkie szczątki. Było to w miejscu, gdzie znajduje się obecnie drewniany mostek nad kanałem.
Radziecki komendant miasta Romanienko, aby nie nadać sprawie rozgłosu postanowił szybko działać. W mig ściągnięto opisywaną wcześniej grupę i wydano jej polecenie uprzątnięcia zwłok. Narodził się wówczas kolejny problem: gdzie je zakopać? Grupie, do której należał wspomniany wcześniej Kurt Lorenz, dano tylko dwa dni na załatwienie tej niewygodnej ze względów propagandowych sprawie.
Owi Mazurzy z wymienionej "specgrupy" bardziej od Rosjan obawiali się wówczas tylko wybuchu epidemii, ponieważ za środki dezynfekujące służyło im tylko mydło i woda. Ale i ten problem w jakiś sposób rozwiązali: nasączyli płynem dezynfekującym chustki i założyli je na twarz. Zadanie nie było łatwe. Rosjanie zgodzili się, aby ze względu na brak jakiegokolwiek środka transportu zwłoki przenieść po prostu w jakieś pobliskie miejsce i zakopać.
- Targaliśmy te szczątki ludzkie za cokolwiek, co jeszcze się przy nich trzymało do odległego o około 400 metrów wykopanego w tym celu "grobu" - wspomina Kurt Lorenz. - Po wojnie już w Niemczech się dowiedziałem, że tam gdzie je zakopaliśmy, przeprowadzono ekshumację i przeniesiono na cmentarz, który znajduje się nieopodal stadionu.
Jeszcze długo po wojnie wśród mieszkańców Szczytna krążyła rozdmuchana przez komunistów wersja owych wydarzeń, która mówiła o bestialsko zamordowanych przez "pachołków Hitlera" bohaterskich żołnierzach Armii Czerwonej.
(cdn.)
Robert Arbatowski
2004.02.25