SALONY I CIUCHY
Niedawno odwiedził mnie przyjaciel, przespacerował się po Szczytnie i zauważył, że dużo u nas salonów fryzjerskich i sklepów z używanymi ciuchami. "No i bardzo dobrze" - powiedziałem na to. Jest konkurencja w usługach, salony dbają o ich poziom, a tym samym o swoich klientów. Mój przyjaciel, mieszkający na warszawskim Ursynowie, oniemiał z wrażenia, kiedy się dowiedział, że można tu się ostrzyc za jedenaście złotych (i to nie maszynką do gołej skóry). W wielkim mieście trzeba za to samo zapłacić co najmniej trzy dychy. Gość z centrali był też zdumiony wyborem i ceną używanych ciuchów. Nigdzie nie widział, by za kilogram używanej odzieży płacono tylko trzy złote. Przeszliśmy się po chyba dziesięciu sklepach i faktycznie; ktoś, kto lubi chodzić w markowych rzeczach, a nie stać go za bardzo na nowe ubrania, ma w czym wybierać. Wprawdzie większość ciuchów po trzy złote za kilogram jest, delikatnie mówiąc, znoszona, ale płacąc po 15, czy 20 złotych, można wyszukać rzeczy w dobrym stanie. Sam znalazłem dla siebie marynarkę porządnej firmy i to zupełnie nową.
Panie sprzedające w sklepach z ciuchami nie bardzo chcą mówić o opłacalności tego interesu, ale jeśli otwierane są nowe, to znaczy, że interes kręci się nieźle. Znam takich, którzy się brzydzą wejść do "ciucholandu", mogę im powiedzieć, że sporo znanych (także z poczucia humoru i wyobraźni ) aktorów i polityków, kupuje używane kurtki, koszule czy marynarki. Mój przyjaciel obiecał zaprowadzić mnie do dużego "ciucholandu" przy ulicy Ząbkowskiej na warszawskiej Pradze. On tam chętnie wpada. Rozmawiał z właścicielem, który twierdzi, że dzięki temu handlowi poznał już chyba cały pułk aktorów, polityków, piosenkarzy i wiele innych znanych twarzy. Z niektórymi się nawet zaprzyjaźnił. A ja zaprowadziłem kumpla do mojego ulubionego szczycieńskiego fryzjera. Wyszedł z salonu zadowolony (i z ceny, i z jakości usług).
Jedna z pań w szczycieńskim sklepie zdradziła nam, że w sezonie chętnie wpadają do niej turyści i sądząc po markach samochodów z jakich wysiadają, wcale nie są tacy biedni, żeby nie stać ich było na nowe ciuchy. I wygrzebują koszule i sweterki z lat siedemdziesiątych, bo to ponoć teraz modne. Płacą, nie narzekając na cenę. No i dobrze - wszyscy są zadowoleni.
Marek Samselski
2005.02.02