Nowy rok
Cytat
W starym, 2002 roku, staromodnym zwyczajem dość często sięgałem po książkę. Nie były to książki, o których głośno w mediach, ale stare, sprawdzone, które już kiedyś czytałem. Działanie to według niektórych, pozbawione jest sensu: bo cóż nowego można się dowiedzieć z książki, którą już odłożyło się do kąta? Szczerze mówiąc cały mój dom pozbawiony jest sensu, gdyż książki zalegają w nim w każdym wolnym kącie. Ale to już inna sprawa, bo nikogo nie powinno obchodzić, że fortepian - jak w znanym kawale - stoi na suficie. Otóż ubiegły rok utwierdził mnie w przekonaniu, że w starych, przeczytanych książkach można znaleźć o wiele ciekawsze myśli niż w nowych, w których autorki i autorzy z upodobaniem odkrywają przed nami własną bezmyślność. Zostawmy więc ich książki, a sięgnijmy do Czesława Miłosza, który w wydanym w 1990 roku w Paryżu "Roku myśliwego" (jest to pisany prozą dziennik poety) tak napisał pod datą 3 VIII 1987: "(...) Jeżeli tomiki wierszy moje i moich kolegów ukazywały się w stu czy trzystu egzemplarzach, to nie znaczy, że tylu miały nabywców. Powraca moje przekonanie, że piszemy mniej więcej dla dwudziestu, trzydziestu osób, kolegów-poetów. (...) Na dole wielka masa tych, co nie czytają nic, bo są niepiśmienni albo ledwo piśmienni, ta masa, dla której została wynaleziona telewizja." Koniec cytatu. Biorąc pod uwagę fakt, że w owym czasie Miłosz mieszkał w Stanach Zjednoczonych, a my tak bardzo chcemy być Ameryką, to trzeba przyznać, że pod względem czytelnictwa już nią jesteśmy.
Telewizja a książka
Czy Miłosz mówiąc o telewizji jako medium dla niepiśmiennych miał rację? Miał. Bo o to przecież ludziom telewizji chodzi. Nie musisz czytać, nie musisz myśleć, nic nie musisz robić, o niczym decydować - my zrobimy to za ciebie. Współczesna telewizja uparcie dąży do osiągnięcia pozycji dyktatora. Jeszcze nie tak dawno dyktatorzy w państwach komunistycznych i innych osiągali podobne skutki przy pomocy zastraszania społeczeństwa, cenzury i w ostateczności dyscypliny partyjnej (niektórzy robią to do dzisiaj). Ale w czasach nam współczesnych telewizja pobiła wszystkich dyktatorów na łeb. Stąd tyle awantur o ustawę ograniczającą działania innych nadawców niż państwowe (rządowe). Już sama wysokość łapówek świadczy o ważności sprawy. Na dodatek telewizja (ta publiczna szczególnie) stała się już na tyle bezczelna, że "plują nam w oczy i mówią, że deszcz pada". Prezenterzy np. najlepszej podobno ostatnio audycji "Kawa czy herbata" nie potrafią posługiwać się językiem polskim. W programach rozrywkowych promuje się bądź notorycznych chałturzystów typu Śleszyńska, Gąsowski czy całe ekipy "Piosenek pijackich (przepraszam - biesiadnych)" pod dyrekcją Górnego, bądź piosenkarki i piosenkarzy, którzy nie potrafią śpiewać, a prezentują zachowania przynależne raczej do przybytków, które teraz eufemistycznie nazywamy agencjami towarzyskimi (za dawnych dobrych czasów nazywano je po prostu burdelami). Nie chcę być złośliwy, ale nasze babki uważały, że aktorki i piosenkarki to tak naprawdę trochę droższe dziewki uliczne. A bezmyślne dziewczyny wyśpiewujące na estradach różne wulgaryzmy robią wszystko, aby opinię naszych babek potwierdzić. I to mają być wzory do naśladowania?
Filmy? Filmy promują tylko jedno: że najważniejsza jest kasa, a najszybszym sposobem jej zdobycia jest napad na bank. Nawet jak przyjdzie kogoś zabić. Bo w filmach jest tak: jak ja strzelam - to zabijam od pierwszego strzału, jak do mnie strzelają, to trafiają kulą w płot. I wcale nie jest istotne, że w każdym amerykańskim filmie sprawiedliwość w końcu zwycięża. Może tak jest w Ameryce. U nas w kraju, przy naszej policji, nic bandytom nie grozi. Polscy chłopcy są tak zdolni, że wszystko ujdzie im bezkarnie. Przynajmniej tak sądzą. I mają częściowo rację. Bo nawet jak ich policja złapie, to jeszcze mają szansę u skorumpowanego prokuratora. A gdy nawet on "jak ryba" (czyli nie bierze), to niezawisły sąd może mieć własne zdanie. A sąd, jak to sąd. Może np. nie zanotować w protokole wypowiedzi świadka, które nie pasują do ustalonego z góry wyroku. Poza tym niektóre rozprawy zostały wyznaczone na wiek dwudziesty drugi i wówczas o zdarzeniu nikt już nie będzie pamiętał, nie mówiąc o przedawnieniu.
Atakuję telewizję? Nie ja. To ona sama siebie atakuje. I każdy, kto jeszcze samodzielnie myśli, tak to widzi. Ale jesteśmy przegrani. Na nas, przepraszam za odrażające porównanie, jest tak, jak na komuchów, tylko jeden sposób: abyśmy wymarli.
Mam jednak niepłonną nadzieję, że nie doczekam chwili, gdy ostatni czytelnik książek umrze śmiercią naturalną i przy pomocy rodzinnego przedsiębiorstwa byłego burmistrza położy się na ostatni spoczynek jakieś dwa, dwa i pół metra pod zieloną murawą, o ile pozostała przy życiu rodzina, czyli telewidzowie, nie zadbają o to, aby był to beton (lastriko, marmur - do wyboru).
Postanowienie
Z nowym rokiem, bywa, podejmujemy odpowiednie postanowienia poprawy: niech to tym razem będzie postanowienie, że przeczytamy o jedną książkę więcej niż w roku poprzednim. Każdego na to stać. I biednego, i bogatego (książki przecież nie trzeba kupować).
Mam też nadzieję, że tekst ten przeczyta więcej niż dwudziestu, trzydziestu "kolegów-poetów", bo mocno wierzę, że w naszym kochanym mieście jest więcej ludzi, którzy posiedli umiejętność pisania i czytania. Nawet odliczając tych, którzy tę umiejętność dzięki telewizji utracili.
Do zobaczenia w bibliotece (lub w księgarni, jeżeli kogoś na to stać).
Marek Teschke
2003.01.08