NA ŚWIĘTEGO WALKA...

W gazetach wszyscy się pewnie rozpisują na temat walentynek - święta zakochanych. Mogą inni, mogę i ja, chociaż jak zwykle trochę przekornie.

Przeflancowaliśmy na nasz rodzimy grunt pewne amerykańskie zwyczaje. Prócz walentynek także inne. I dobrze, nie mam nic przeciwko temu. Obyśmy jeszcze przejęli od Amerykanów zwyczaj przestrzegania prawa. A wszystko będzie o.k.

Ja znam może sześć polskich przysłów dotyczących 14 lutego to jest dnia, w którym świętują swoje imieniny wszyscy noszący imię Walenty. Jako wędkarz pamiętam zawsze o ostrzeżeniu, że "Na św. Walka pęka pod lodem balka". Wchodząc na lód należy więc uważać, bo w ciągu słonecznego dnia może on po prostu skruszeć i nie utrzymać ciężaru człowieka. Słaby lód oznacza także zbliżanie się wiosny. A wiadomo - wiosna to pora zakochanych. Czyli jest w tym polskim przysłowiu coś z amerykańskiego zwyczaju. A skoro mamy święto zakochanych, to...

... Z pieca spadło

To była taka zwyczajna rodzina: ojciec, matka, trzy córki no i babcia. Najmłodsza córka chodziła do piątej klasy, najstarsza zdawała maturę.

Mieszkali na wsi. Gospodarzyli na dwudziestu hektarach dobrej ziemi pszenno-buraczanej, z których część zajmowały uprawy ogrodnicze. Porządny, wygodny choć stary dom, duża stodoła, stajnia, obora i chlewnia w jednym budynku. Na podwórku kury, indyki, gęsi, kaczki i perliczki (zapamiętałem, bo to przecież rzadkość). Można powiedzieć, uwzględniając fakt, że było to trzydzieści lat temu, pewnego rodzaju bogactwo. Dziewczyny chodziły do szkoły i w gospodarstwie pomagały rzadko. Ich zadaniem była nauka. Babka zarządzała domem i opiekowała się drobiem. Gospodyni miała pod opieką krowy (dojenie!) i sprawy administracyjno-finansowo-handlowe. A ojciec...

Ojciec wstawał wcześnie. Latem nawet o czwartej. Szedł do koni (traktory były tylko w Kółkach Rolniczych) zadawał im do koryta co trzeba i nim wszyscy wstali był już w polu zabierając z sobą odpowiednie maszyny. Miał przecież co robić.

W południe ściągał do domu na obiad. Po krótkim odpoczynku (koni na rozgarcie, a nie gospodarza) znów w pole. Wracał, kiedy się już ściemniało. Zazwyczaj miał na wozie wcześniej nakoszoną lucernę lub koniczynę. Obrządek. Mycie. Kolacja. I do łóżka. Przed telewizorem nie siadał. Zasypiał. Nawet na "Czterech pancernych".

Tylko w niedzielę miał trochę czasu, by powędrować do kościoła (trzy kilometry w jedną stronę). Trochę drzemki po obiedzie. I to wszystko. Zwierzęta nie wiedzą przecież, że jest niedziela - żądają, by je nakarmić - świnie potrafią się drzeć jak opętane, gdy im o określonej godzinie nie dać do koryta. Nie tolerują nawet pięciu minut spóźnienia. Taki to więc odpoczynek w niedzielę.

A od poniedziałku...

Obiecałem historię miłosnš. I opowiedziałem ją. W tamtym czasie nie wyobrażałem sobie, że tak może wyglądać miłość. Aż do dnia, gdy w tej rodzinie wypadła uroczystość srebrnych godów. I ja tam byłem, obżerałem się kaczką z jabłkami, popijałem krupnik (to domowej roboty mocna wódka - spirytus na miodzie)...

A kiedy już wszyscy odstąpili od stołu i rozpełzli się po kątach na bardziej kameralne rozmowy zajrzałem do pokoju dziewczynek (dwie starsze były moimi uczennicami), a razem ze mną znalazł się tam inny gość, który bodaj był ojcem chrzestnym jednej z córek. I to on powiedział do panienek:

- Podziwiam waszego ojca, jak bardzo musi was wszystkie kochać.

Otworzyły szeroko zdumione oczy. Ojciec i takie słowa? Przecież on nigdy nawet nie wział ich na kolana, nie pogłaskał po włosach, nie powiedział nic miłego, np. że się dobrze uczą. Nie robił też nic co powszechnie przyjmuje się jako uzewnętrznienie uczucia. Nawet nie bardzo pamiętały jakiejś serdeczniejszej rozmowy z ojcem. Nie pamiętały też kłótni w domu. To fakt. Może kłócili się w oborze, gdy mama doiła krowy, a ojciec zadawał żarcie. Czasami jednak widziały, że zamiast się kłócić, ojciec brał trójnożny zydel, wiadro między kolana i siadał pod krową, by pomóc mamie doić. Ale tak rzadko zachodziły do obory...

Mama mówiła, że krowy bardzo lubią, gdy przy dojeniu oprzeć głowę o jej bok. Stoją wówczas spokojnie. Widziały też, że ojciec czasami stawał między głowami klaczy, to jedną, to drugą klepał po szyi, a one (to były duże, belgijskiej rasy konie) kładły mu głowy na ramieniu. Widziały też, że czasami siadał wieczorem pod stodołą obok psa, który uwiązany na długim łańcuchu miał w deskach stodoły wycięty otwór, a tuż za nim wygodne i ciepłe legowisko. Pies siedział naprzeciwko ojca i patrzył mu w oczy jakby rozumiał słowa, które padały, a których nikt prócz psa nie słyszał. Jaka tu miłość? Chyba do zwierząt.

Z mamą też rozmawiali tylko o sprawach codziennych, gospodarczych. Nawet do kościoła chodzili oddzielnie: ojciec na długo przed czasem, mama w ostatniej chwili i prawie biegiem.

A tu chrzestny wyjeżdża z miłością. To niby jak? Że mama z tatą się kochają, że ojciec tak bardzo je kocha? Że to niby takie szczęście? O miłości to się czyta w książkach, ogląda w kinie albo w telewizji. W miłości to się szaleje, tęskni, popełnia się zbrodnie albo samobójstwo. Gdzie tu chrzestny widzi miłość?

Dziewczyny były jednak dobrze wychowane i nie zadały żadnego pytania. Ot, pogada i pójdzie.

Przyznam się, że i ja nigdy przedtem nie zastanawiałem się nad stosunkami panującymi w tej rodzinie. Nigdy też tak nie wyobrażałem sobie miłości. A tu ktoś mi mówi, że to szczęście żyć w takiej kochającej się gromadce.

Jeżeli to była miłość, to należała do gatunku tych najtrudniejszych. Najtrudniejszych, ale może najlepszych. Pomyślałem też cos o odpowiedzialności.

I tak mi pozostało do dzisiaj.

A Bertolt Brecht, niemiecki dramatopisarz powiedział: "Dzięki Bogu wszystko szybko przemija, również miłość". Miał rację?

Marek Teschke

2003.02.12