O grochówce czyli fragmenty z dziennika...

Co to jest dziennik? To rodzaj pamiętnika prowadzonego przez literata, w którym zapisuje on najważniejsze wydarzenia z życia publicznego i prywatnego, często także pogodę. Najistotniejsze są jednak chyba jego bieżące komentarze. Poglądy bowiem można zmieniać, ale istotne jest co myślało się "na żywo". Dziennik pomaga pisarzowi w pracy, bowiem pamięć ludzka jest zawodna. Oto fragmenty mojego "dziennika" z bieżącego tygodnia.

... Z pieca spadło

Piątek, 29 września

/.../ Czyżby nowa "afera Rywina"? Marszałek Borowski wrzucił projekt ustawy o biopaliwach do kosza, przez to, że znalazły się w niej dodatkowe słowa. Tłumaczy się to tym, że pomyliła się urzędniczka zwana legislatorką. Nie wierzę w takie pomyłki, na których można zarobić miliony. Za dużo przy tej ustawie było szumu. A tymczasem są ludzie, którzy w biopaliwa już zainwestowali, bo pokupowali różne fabryczki, w których można będzie produkować biokomponenty nie tylko z polskiego rzepaku, ale także z taniej choć nie polskiej soi, czy trzciny cukrowej. A przy okazji ukarano ludzi z PSL-u, którzy od wielu miesięcy magazynowali rzepak, bo mieli ochotę zarobić w październiku, a tymczasem ustawa odfrunęła... co najmniej do stycznia. I miej tu człowieku zaufanie do polityków. I do ustaw. Bo nie wierzę, aby inne uchwalone przez sejm ustawy nie zawierały "komponentów" ułatwiających życie swoim. /.../

Poniedziałek, 1 września

/.../ Zaproszono mnie na otwarcie pierwszej w gminie szkoły niepublicznej. Nadawano jej imię mojej przyjaciółki Wandy Chotomskiej, która też zjechała na uroczystość do Trelkowa ze swoim wydawcą. Uroczystość skromna, ale gustowna. Wójt i jego służby stanęły na wysokości zadania. Nic, tylko brać z nich przykład w innych gminach. Uroczystości, co prawda, starała się zakłócić sama bohaterka dnia czyli Wanda, bo nie lubi ona sztampy, przemówień i w ogóle całej tej, skromnej w tym przypadku, hucpy. Tak już z nią jest, że jak zobaczy przed sobą dzieci, to reszta przestaje dla niej istnieć. Wtrącała więc swoje trzy grosze (wierszem) w trakcie poważnych przemówień i wydłużyła całą uroczystość witając się przez podanie ręki z każdym, najmniejszym nawet uczniakiem i rozdając im sporo własnych książek. I znów wójt stanął na wysokości zadania obiecując pokryć straty wydawcy finansując podarki z funduszu gminy. Oby więcej było takich wójtów z klasą.

Po uroczystościach Wanda zawitała w moje niskie progi. Wspomnieniom - widzieliśmy się ostatnio parę lat temu - nie było końca. I to co jedno to weselsze. Tak jak to zwykle z Wandą bywało. Kiedy jest wśród przyjaciół (i dzieci) Chotomska to "brat łata", a kiedy trzeba, to wielka dama, chociaż ubiera się w "szmateksach", w których potrafi wygrzebać rzeczy udające garderobę angielskiej księżnej matki. Podziwiam też jej witalność: nie dość, że zwalczyła śmiertelną chorobę, to jeszcze odważyła się z "Ciotką Klotką", czyli swoją córką Ewą udać się w podróż dookoła świata. A przy tym jak się trzyma! A przecież niedawno została prababcią! Z całego serca życzę jej, by doczekała jeszcze jednego "pra". Zostawiła mi też prezent: książkę wydaną z okazji jej jubileuszu z przemiłą dedykacją. (Muszę się nią pochwalić, więc reprodukcję, umieszczam w felietonie) /.../

/.../ Tego samego dnia fascynująca wiadomość z kosmosu! W stronę naszej planety zmierza wielki asteroid, który może... lepiej nie myśleć, co on może nam zrobić skoro przy zderzeniu miałby siłę wielu milionów bomb atomowych, które spadły na Hiroszimę. Na szczęście do zderzenia może dojść za lat 11, a dokładnie 24 marca 2014 roku, więc trochę czasu nam jeszcze zostało. /.../

Środa, 3 września

/.../ W Iraku uroczystości związane z przekazaniem dowództwa w tzw. Polskiej Strefie. Dorośli też lubią się bawić jak dzieci, więc urządzają podobne "uroczystości", bo zabawa w wojsko, to ulubiona zabawa mężczyzn i feministek.

Wszystko odbyło się więc tak jak należy: były sztandary, krótkie wojskowe przemówienia, salutowania, chociaż defilady chyba nie było, bo o piasek trudno stukać podkutymi obcasami (podkutych obcasów też pewnie nie było). I wszystko byłoby tak, jak w prawdziwej zabawie w wojsko, gdyby nie przyjęcie "z okazji". Otóż żołnierzy wszystkich możliwych armii oraz zaproszonych gości spośród miejscowych muzułmanów zaproszono do stołówki na tradycyjną wojskową grochówkę gotowaną na boczku i z dodatkiem kabanosów, które też produkuje się z wieprzowiny. Skutki tego poczęstunku mogły być fatalne. Nie chodzi bynajmniej o nocną atmosferę w wojskowych namiotach, bo wojsko, wiadomo, musi "pachnieć", ale o gości, którzy są muzułmanami. A ci, jak wiadomo wieprzowinę, tak samo jak alkohol, mają za nic. A nawet w ogóle nie powinni o niej myśleć, bo to grzech. A tu tymczasem u nas w kraju nadprodukcja wieprzków i PSL ciśnie, aby je skupować i gdzie się da upychać. Kupuje się więc ją i upycha do każdej wojskowej grochówki na całym świecie. Co mogło skutkować popsuciem nie tylko powietrza, ale także jako takich stosunków między okupacyjnymi wojskami polskim a miejscową muzułmańską ludnością. /.../

Marek Teschke

2003.09.10