TRZY SMUTNE INFORMACJE
Sobota, 5 lutego
Papież Jan Paweł II chory na grypę. Nie oszczędzając się zaziębił gardło, wdało się jakieś zapalenie i umieszczono go w szpitalu. Ludzie na całym świecie modlą się o jego zdrowie. Zadziwiające jest to, jak bardzo wszyscy go kochają; bez względu na kolor skóry, kontynent, jaki zamieszkują, wiek. Zdumiewa jego dobry kontakt z młodzieżą. To ważne także dla ludzi świeckich. Bo młodzieży potrzebny jest autorytet. Niestety, w naszym życiu publicznym brak osób, które mogłyby, tak jak papież, porwać za sobą młodych ludzi. A na młodzieży powinno nam najbardziej zależeć. Komunikaty lekarskie mówią o powrocie głowy Kościoła do zdrowia. Smutne, że dziennikarze zachodniej prasy interesują się tylko tym, czy Jan Paweł II po chorobie będzie w stanie kierować Kościołem. Nie wiem, jak sobie to wyobrażają. Papież rezygnuje, i co? Dokonuje się wyboru nowego papieża? To byłoby możliwe, gdyby chodziło o głowę państwa watykańskiego, ale gdy chodzi o zastępstwo duchowe? Czy jest możliwe, by żyło równocześnie dwóch św. Piotrów? Dwóch biskupów Rzymu? Jakoś nie mieści mi się to w głowie. Na szczęście papież chyba też sobie tego nie wyobraża.
Niedziela, 6 lutego
Kolejna smutna informacja. To doniesienie prasowe nadające się do naszej rubryki "Pod paragrafem". Dotychczas docierały do mnie informacje i zdjęcia prasowe o żebrzących dzieciach w biednych państwach afrykańskich, Pakistanie lub Indiach. Tymczasem dowiaduję się o 6-letnim włamywaczu nie gdzieś na krańcach świata, ale nieopodal - na Śląsku, w okolicach Gliwic. Nie sam, ale w towarzystwie piętnastolatka i trzynastolatka włamywali się do przyczep campingowych, samochodów, a nawet mieszkań. Pięćdziesiąt włamań to już coś. Najmłodszy Danielek mówi, że on brał tylko zabawki; dla siebie i dla 4-letniej siostrzyczki.
Wszystko z biedy. Sześcioletniemu chłopaczkowi można wybaczyć, ale co powiedzieć o 61-letniej babci, która przyszła odwiedzić 26-letniego wnuka w zakładzie karnym w Łęczycy i miała przy sobie przeszło 200 tabletek amfetaminy oraz 10 fiolek z jakimś płynem o nieznanym składzie. Naturalnie babcia nie podejrzewała, że zostanie poddana rewizji przez pracowników więzienia. A jednak. Grozi jej za to kara nawet 3 lat odosobnienia. Z wnukiem się jednak nie spotka, bo o ile mi wiadomo - więzienia dla kobiet są oddzielne. Ale czy będzie siedzieć, tego jeszcze nie wiadomo. Bo może pójść w ślady Zbigniewa Sobotki, skazanego na 3,5 roku i pojechać na urlop do ciepłych krajów, bo podobno były wiceminister tak właśnie zrobił.
Poniedziałek, 7 lutego
Kolejna smutna wiadomość dopadła mnie w niedzielę rano. Zmarła Michalina Wisłocka. Można śmiało nazwać ją autorką "rewolucji seksualnej" w naszym kraju. Właśnie "rewolucji", do której przyczyniła się jej książka "Sztuka kochania". Pierwsza publikacja śmiało i otwarcie mówiąca o czymś, co stanowiło tabu w Polsce Ludowej. Była to też ostatnia książka, która miała wpływ na życie codzienne Polaków. Jej nakład wynosił 7 milionów egzemplarzy. To liczba niewyobrażalna w obecnych czasach. "Rewolucyjność" książki polegała na tym, że to, o czym szeptano po kątach, o czym nie mówiono nawet w domu - czyli o seksie - Wisłocka napisała wprost i bez osłonek, na dodatek ilustrując tekst rysunkami pozycji, w jakich można seks uprawiać. Przy tym Wisłocka zawsze podkreślała, że seks bez uczucia, czyli bez miłości - jest bez sensu. Jest to więc książka dla zakochanych, a nie podręcznik ćwiczeń w fitness clubie.
Kilkakrotnie spotkałem panią Michalinę jeszcze w okresie, gdy nie była obłożnie chora. Wpadała do "Domu Literatury" na krótki odpoczynek w czasie spaceru. Była osobą przemiłą, otwartą, bardzo elokwentną. Taką, z którą chciało się rozmawiać. Pytana nieraz przez wścibskich dziennikarzy, skąd ma taką wiedzę na temat seksu, odpowiadała żartem, że nigdy ślepy nie będzie pisał o kolorach. Ale to nie była prawda. Pani Michalina nie była szczęśliwa w życiu prywatnym. Jej szczęściem były natomiast spotkania z kobietami, którym starała się pomóc w ich małżeńskich kłopotach. Była przecież lekarzem, doktorem nauk medycznych i jej książka nie miałaby sensu bez wieloletnich badań naukowych. Myślę więc, że kochało ją wiele jej pacjentek, którym pomagała w rozwiązywaniu problemów z seksem.
Kochał też ją i był wściekle o nią zazdrosny jej pies, jamnik. Wiem coś o tym, bo nieźle mnie dziabnął, gdy nieświadom jego ostrości, wyciągnąłem rękę, by się z nią przywitać, a może nawet pogłaskać przy okazji pupila pani Michaliny. Niestety, jamnik opuścił swą panią dziesięć, a może nawet dwanaście lat temu. Przyjaciele poradzili jej, aby kupiła nowego. Chodziło o to, by zmusić panią Michalinę do spacerów, których domagałby się pies. Ale niewiele to dało, o ile pamiętam. Od dziesięciu lat bowiem już jej nie widywałem. Teraz czuję się tak, jak po stracie kogoś bliskiego. Bo zawsze mi żal ludzi otwartych, bezpośrednich, pomagających innym.
Obyśmy w zdrowiu doczekali czasów, gdy będę miał nie tylko smutne informacje.
Marek Teschke
2005.02.16