NA ZIELONEJ UKRAINIE KARIERY
Piątek, 26 listopada
Nigdy nie staram się spierać o fakty. A fakty są takie, że od 1988 r. część obywateli naszego ubogiego, socjalistycznego państwa, nagle, ni stąd, ni zowąd, stała się właścicielami fortun, o których niewielu ludziom się śniło. Jak mogło do tego dojść? Czyżby ludzie ci byli w tamtych latach bogaci, tylko się z tym ukrywali? Owszem, zdarzało się, że ktoś chował w garażu dobrej marki samochód, aby nie kłuć nim w oczy sąsiadów, ale żeby ukrywać miliony dolarów? Mówiono też, że pierwszy milion trzeba ukraść, a potem już nie wypada się poza krąg ludzi dobrze sytuowanych. I to też może być racja. Wreszcie można się było dorobić szefując któremuś z gangów, handlując narkotykami, wymuszając haracze czy zwyczajnie napadając na banki. A potem wycofać się i prowadzić "normalne" interesy. Wszystkie te przypadki mogły mieć miejsce. Tak samo, jak stopniowe bogacenie się. Najpierw handlując, za cały interes mając "szczęki" na Stadionie Dziesięciolecia, a potem mądrze inwestując dorobić się krok po kroku wielkiej hurtowni.
Tak myślałem. Ale prawdziwe wyjaśnienie otrzymałem 21 listopada w "Dużym Formacie", dodatku "Gazety Wyborczej", gdzie zamieszczono artykuł pt. "Podsłuchowisko". Jest to przerywana krótkimi wyjaśnieniami relacja podsłuchów telefonicznych bohaterów artykułu: Marka Dochnala, Krzysztofa Macieja Popendy i Andrzeja Pęczaka, zwanego też "panem Mercedesem". Wynika z niego (z tego artykułu), że do pieniędzy dochodziło się przez układy. A układy to krąg znajomych, z których część musi mieć dużo do powiedzenia w rządzie, a inna - znajomości w państwowych zakładach pracy i za wschodnią granicą Polski, gdzie interesy robi się jeszcze łatwiej niż u nas.
Układy można było mieć nie tylko w rządzie czy urzędach centralnych. System bowiem działał sprawnie także na niższych szczeblach. Tyle, że pieniądze były mniejsze. Czy to przestanie kiedyś funkcjonować? Nie wiem.
WYBORY
Sobota, 27 listopada
Nie ustaja przepychanki wokół wyników wyborów na Ukrainie. Obserwujemy tak zwaną "pomarańczową rewolucję". Kolor jak kolor - coś pośredniego między czerwienią a bielą. Trudno wyciągnšć z tego jakiekolwiek wnioski, bo komuniści także startowali w wyborach (w I turze), ale przegrali i teraz oświadczyli, że zachowują neutralność. Dobre i to. Po czyjej stronie w końcu będzie racja - dzisiaj trudno powiedzieć, ale jedno mnie trochę niepokoi: zaangażowanie polskich polityków w sprawy ukraińskie. I to wyłącznie po stronie Juszczenki. Nie znaczy to, że ten ostatni, głosząc sfałszowanie wyborów przez stronę rządową, nie ma racji. Pewnie ma. Ale naszego zaangażowania po jego stronie Rosja nam nigdy nie wybaczy. Może nie ma to znaczenia dla Wałęsy, bo we współczesnych układach politycznych się nie liczy, ale bracia Kaczyńscy i inni politycy z pierwszych stron gazet? Pewną ostrożność zachował prezydent Kwaśniewski, ale on także przestanie się przecież liczyć za kilka miesięcy. Przypomina mi to trochę sytuację, gdy przyjaciele wtrącają się w spory małżeńskie. Małżonkowie się w końcu pogodzą, a winny będzie przyjaciel, który się opowiedział po jednej ze stron.
A może działania zagranicznych polityków mają jednak sens? Może zapobiegną najgorszemu - czyli wojnie domowej? My, Polacy, rozpatrujemy sytuację z perspektywy Ukrainy Zachodniej, ale zupełnie inaczej myślą na Krymie i w innych częściach wschodniej Ukrainy. No cóż - "pożyjemy - zobaczymy", jak mawiają Rosjanie.
I to wszystko ma miejsce w czasie, kiedy mamy dosyć własnych kłopotów.
BUDŻET
Niedziela, 28 listopada
W piątek sejm uchwalił budżet na 2005 rok. Zawsze mnie to trochę dziwiło, że odchodzący rząd proponuje budżet, który będzie realizowała następna ekipa. Ale tak musi być.
O samym budżecie niewiele da się powiedzieć poza ogólnikami. Jedno jest pewne: bilans nie wychodzi na zero. A nie wychodzi dlatego, że już poprzednio sejm nie uchwalił ustaw, które miały dać rządowi przychód ok. 3 mld zł. Będzie ich więc brakowało. Skąd je wziąć? W takich przypadkach podnosi się zwykle podatki. Jak znam tę ekipę - zrobią to w taki sposób, abyśmy tego nie zauważyli. Niby wszystko będzie w porządku, ale do końca miesiąca zabraknie nam w portmonetce kolejnej złotówki. Przy okazji uchwalania tej najważniejszej każdego roku ustawy sejmowej, wiele osób z lewicy podnosiło sprawę wcześniejszego rozwiązania sejmu. Jak było powiedziane, wiosną mają się odbyć wybory do parlamentu i ma powstać nowy rząd. Ale kaktus mi na dłoni wyrośnie, jeżeli do tego dojdzie. Przecież jest niby lepiej, trochę poprawiło się w służbie zdrowia, resort sprawiedliwości zrobił kilka gestów pod publiczkę, w rolnictwie załatwiła sprawę Unia Europejska, a do afer na lewicy społeczeństwo już przywykło i mało kto zwraca na nie uwagę.
A skoro jest tak dobrze, to dlaczego nie rządzić tak długo jak się da? Może przez ten czas jeszcze co nieco sobie załatwić, może niektóre sprawy uda się ukryć pod stołem, a nieznanym jeszcze przekrętom ukręcić łeb. Co na tym zyska Polska? A co to kogo obchodzi!
Obyśmy w zdrowiu doczekali jak najrychlejszych wyborów.
Marek Teschke
2004.12.08