NIEZWYKLE KULTURALNY CZŁOWIEK

Sobota, 25 września

Czasami, chociaż niezwykle rzadko, zaprasza mnie znajomy literat na wędzonego pstrąga i "stopkę" czegoś mocniejszego. Mógłbym tego znajomego nazwać przyjacielem, bo dowodów na to zebrałbym spory bukiet, ale obawiam się, że to mogłoby coś w naszych stosunkach popsuć. Wszyscy przecież wiedzą, że literaci wzajemnie się nie lubią, a przykłady przyjaźni znaleźć niełatwo. Trudno sobie bowiem wyobrazić przyjaźń między... na przykład Zbigniewem Herbertem a Czesławem Miłoszem. Celowo użyłem w tym przykładzie nazwisk dwóch nieżyjących wielkich poetów, bo złe nie śpi i mogłoby się zdarzyć, że nagle wrogie sobie osoby wzbudziłyby do siebie sympatię. I co? Klops z przykładu. Chociaż wyjątki, o ile są, potwierdzają tylko regułę. Natomiast przyjaźnie między literatami a artystami innej branży, owszem, zdarzają się, a nawet nie należą do rzadkości. Aby dać przykład, sięgnę po pierwszy z brzegu - Konwickiego z Holoubkiem.

... Z pieca spadło

Nazwijmy więc zażyłość, jaka mnie łączy z kolegą po piórze znajomością. Gdy składam mu wizytę, prócz obżerania się smakołykami z jego stołu i symbolicznymi ilościami alkoholu koniecznymi do wzniesienia toastu (najczęściej jest to stereotypowe "na zdrowie") wymieniamy, jak to między kulturalnymi ludźmi bywa, wiadomości, a także ploteczki o znanych nam ludziach kultury. Najczęściej są to myśli w rodzaju: "Dlaczego Julia Hartwig nie dostała nagrody Nike", "Co aktualnie pisze Pilch", albo co warta jest nowa inscenizacja Wojciecha Pszoniaka w monodramie "Belfer".

Ostatnio jednak zostaliśmy zaskoczeni przez młodego, niezwykle kulturalnego człowieka, który pełni rolę chłopaka córki znajomego, i jako taki został zaproszony do wspólnej biesiady. Otóż ten młody człowiek, który chyba chciał się popisać przed nami swoim obyciem w świecie sztuki i udowodnić, że zdarzenia kulturalne, a nawet plotki nie są mu obce, zasypał nas następującymi informacjami: podobno Orlando Bloom i Kate Bosworth są w sobie zakochani, a Ben Affeck bardzo szanuje swoje wielbicielki, chętnie składa autografy i pozuje z nimi do zdjęć. Początkowo nie mieliśmy ze znajomym pojęcia, o co młodzieńcowi chodzi, nie znaliśmy bowiem ani Orlando Blooma, ani Kate Bosworth. Z niczym też nie kojarzył się nam Ben Affeck. Dopiero gdy usłyszeliśmy, że pani Agnieszka Chylińska naubliżała w internecie panu Krawczykowi używając przy tym słów bez wątpienia uchodzących za obraźliwe - tu nastolatek bez żenady wymienił wszystkie użyte przez panią Chylińską wyrazy - zaczynaliśmy powoli kojarzyć, że to też ludzie kultury, tylko trochę innej. Chcąc więc rozeznać się w zainteresowaniach młodego człowieka sięgnąłem do sensacyjnej informacji zaczerpniętej z popularnego dziennika, że wraz ze śmiercią Chinki Yang Huanyi zaginął bezpowrotnie język nushu, którym posługiwały się wyłącznie kobiety, a był nieznany mężczyznom. To ci dopiero sensacja. Nie wiedziałem, że taki język w ogóle istnieje!

Po reakcji moich rozmówców zorientowałem się, że wiadomość ta zelektryzowała jedynie mojego znajomego-literata, natomiast dla młodego mężczyzny informacją z pogranicza kultury i sztuki było to, że niejaka "Dada" rozebrała się publicznie do naga.

I odtąd nasza rozmowa mogła przebiegać potoczyście i w kulturalnej atmosferze. Myśmy mówili o tak bzdurnych i nieważnych zdarzeniach kulturalnych jak nowa książka Ryszarda Kapuścińskiego, 5 Festiwal Claudia Monteverdiego w Operze Kameralnej czy wystawa malarstwa Laury Pitscheider we włoskim Instytucie Kultury, a młody człowiek znajdując wiernego słuchacza w córze mojego znajomego wyliczał (i to z pamięci!) nazwiska - podejrzewam, że ze świata pop-muzyki, czy bohaterów seriali telewizyjnych - których nie zapisałem i w związku z tym nie potrafię powtórzyć, gdyż nic dla mnie nie znaczą.

Z tego doświadczenia można wysnuć wiele wniosków, które postaram się tu wymienić. Po pierwsze - istnieją dwie kultury. Kultura młodych i kultura nas, starych, to znaczy takich, którzy już nie są nastolatkami. Co ciekawe - młodzi są zdolni tolerować tę "naszą" kulturę, czego nie zawsze mogą spodziewać się po nas. Ich po prostu nie obchodzą książki ani koncerty muzyki poważnej, o malarstwie współczesnym nie wspominając. Da się też zauważyć, że istnieją jednak takie grupy młodzieży, które nie tylko tolerują tę naszą (my ją nazywamy "wyższą") kulturę, ale angażują się w nią, stwarzając wokół siebie swoistą otoczkę obyczajową. (T-shirty z napisem "Jestem dziewicą" itp.)

Przykro to pisać, ale nie wyobrażam sobie, abyśmy my, dorośli, byli zdolni do podobnych działań. Czy wyobrażacie sobie na przykład Koło Gospodyń - fanek zespołu "Big Cyc"? Chociaż czytałem o takiej Radzie Miasta, która chce nazwać rondo imieniem Beatlesów, a dochodzące do niego ulice nazwiskami członków zespołu: Lennona, Ringo Starra, McCartneya i Harrisona.

W Szczytnie, mieście Klenczona, także takie nazewnictwo byłoby na miejscu. Nie mam racji?

Obyśmy tylko w zdrowiu doczekali tolerancji na każdy rodzaj kultury: i tę powszechną i tę wyższą.

Marek Teschke

2004.10.06