KORESPONDENCJA Z FRONTU (4)
Poniedziałek, 26 lipca
W szpitalu przychodzi taka godzina, gdy sale, w których leżą chorzy, korytarze, gabinety zabiegowe, łazienki oraz ubikacje i w ogóle wszystkie pomieszczenia obejmują we władanie salowe. Salowe to są takie pracownice służby medycznej, do których m.in. należy dbałość o czystość szpitala. Radzę więc wszystkim potencjalnym chorym z tym się pogodzić. W momencie, kiedy na sali pojawia się salowa z wiadrem i szczotką, najlepiej, żeby was nie było. Leżcie spokojnie, śpijcie, albo udawajcie że śpicie, zresztą, możecie robić, co się wam żywnie podoba, tylko, na Boga, nie włóczcie się po korytarzach, nie wychodźcie do ubikacji, ani w ogóle nigdzie. Bo jest to godzina, w której najważniejsze są salowe. Mają dużo do roboty, muszą posprzątać szpital od piwnic po strych, a jest tego niemało. Powiedziałbym nawet, że w takim szpitalu jak nasz, szczycieński, więcej niż w innych. Bo budynek jest stary, gdzieniegdzie przydałaby się ręka zdolnego fachowca, a na to, jak wiadomo, nie ma pieniędzy.
Chociaż przez cały czas mojego pobytu coś się poza ścianami oddziału działo. Jakieś kucie, zgrzyty wiertarek, a nawet łoskot młota pneumatycznego, przynajmniej na to wyglądało. Śmialiśmy się, że to na sali operacyjnej przeprowadzany jest zabieg trepanacji czaszki. Nie utrudniajcie więc pracy salowym, nie przechodźcie po mokrej podłodze, bo zostawicie ślady i trzeba będzie po was ponownie ją wycierać. Co chcę przez ten przydługi opis powiedzieć? Ano to, że mimo trudnych warunków jest w szpitalu czysto. I tylko tyle. Czy jest antyseptycznie - nie wiem. Do tego potrzebne są badania specjalistów wyposażonych w mikroskopy. Nie zauważyłem jednak, by codzienne zabiegi (zastrzyki itp.) były przeprowadzane w warunkach, czy przy pomocy urządzeń, mogących grozić chorym jakimś "odszpitalnym" zakażeniem. Chociaż taka troska w niektórych przypadkach bardzo utrudnia pracę. Na przykład na badanie nazywane gastroskopią trzeba czasami zaczekać dzień lub dwa, gdyż urządzenia wymagają "wygotowania" po każdym badaniu. Apeluję więc do starosty, aby może zrobił pewien wysiłek finansowy i zakupił dla szpitala drugie takie urządzenie. Przepraszam, że się wtrącam. Może istnieją pilniejsze potrzeby, bo nie mam odpowiedniego rozeznania, ale brak drugiej aparatury do gastroskopii zauważyłem, więc o tym piszę. Szczególnie, że na gastroskopię chorzy udają się windą, a przy windzie jest tabliczka informująca, że została ona wyremontowana dzięki pomocy finansowej sponsora. Może więc nie starosta, a któreś znane ze swojej ofiarności przedsiębiorstwo ufunduje takie urządzenie. Zasłuży na dozgonną wdzięczność pacjentów i lekarzy, którym szybkie wyniki badań pomogą w postawieniu diagnozy. A szybkość - ma w medycynie decydujące znaczenie. Tym bardziej, że nie dotyczy to wyłącznie hospitalizowanych. Na badania endoskopowe przychodzi do szpitala każdy, kto ma takie skierowanie od specjalisty czy lekarza pierwszego kontaktu. Obiecuję, że ewentualnemu sponsorowi poświęcę cały felieton, w którym nie omieszkam wychwalać pod niebiosa gestu, jakiego dokonał. W innych częściach Europy taki sponsoring nie jest czymś dziwnym, a wręcz normą i swoistym medalem zasługi dla fundatora.
Środa, 28 lipca
A czego mi w szpitalu zabrakło? Tego co wszystkim chorym: rodziny. I chociaż przebywanie na sali najbliższych nie jest w szpitalu zabronione (poza określonymi godzinami obchodu lekarskiego) to ciągła obecność osób trzecich jest z pewnością, tak dla innych chorych, jak i personelu szpitala - uciążliwa. Podobno kiedyś w jednym z pokoików na parterze istniało pomieszczenie nazywane "barkiem", gdzie lżej chorzy mogli przy cienkiej herbatce, a nawet ciasteczku przyjmować swoich gości. To było niezłe rozwiązanie, chociaż nie wiem czy możliwe do zrealizowania obecnie. Bar zlikwidowano zapewne dlatego, że prowadzącej go osobie ten biznes się nie opłacał. Ale kto wie, może należałoby spróbować jeszcze raz? Podczas pobytu w szpitalu ponownie przekonałem się, że współczesny człowiek (zdrowy czy chory) jest stworzeniem telewizyjnym. Zabrakło mi tego migotania już po dwóch dniach, które każdy przybywający do szpitala odsypia. To reguła, która oznacza, że jednak "w cywilu" za mało sypiamy. Ale potem czasu mamy aż nadto. Nie bardzo jest co robić, a chorzy unieruchomieni w łóżkach, którzy nie mają wyrobionego nawyku czytania - nudzą się jak mopsy. Może więc by tak pomyśleć o telewizorach? Słyszałem, że w większości szpitali to norma. W sumie to drobiazgi nieistotne dla życia czy zdrowia chorych, dotyczą bowiem jedynie komfortu psychicznego, ale ma on dość istotne znaczenie w terapii.
Drodzy Czytelnicy, nie jestem idiotą i wiem, co mówi o szczycieńskim szpitalu tzw. społeczeństwo: że lepiej pojechać do szpitala w Mrągowie, że z pewnością jest lepiej w szpitalu miejskim w Olsztynie (byle nie w wojewódzkim), ale napisałem te cztery felietony tylko w jednym celu - aby uspokoić wszystkich przerażonych katastrofalną sytuacją w polskiej służbie zdrowia. Nie wiem, jak jest gdzie indziej. Sam jednak przekonałem się o tym, że w Szczytnie pomocy lekarskiej nikt Wam nie odmówi, ani lekarz pierwszego kontaktu, ani podstawowi specjaliści, ani ZOZ. Co prawda nasz szpital, nie taki jak z serialowej Leśnej Góry, ale nie jest też źle. Jedno jest pewne - szczycieńskie lecznictwo egzystuje dzięki poświęceniu miejscowej służby zdrowia - dzięki rejestratorkom, salowym, pielęgniarkom i lekarzom. Możemy liczyć na ich życzliwość, miłą, domową atmosferę. Kto wie, czy to ostatnie nie ma dla najciężej chorych decydującego znaczenia.
Obyśmy w lepszym zdrowiu doczekali większych funduszy na lecznictwo. Ale najlepiej - to nie chorujmy.
Marek Teschke
2004.08.11