DESZCZ A SPRAWA POLSKA
Czwartek, 27 maja
Gdy 3 maja pokropił pierwszy deszczyk, to nie było w tym miesiącu dnia, aby coś tam z chmur na ziemię mokrego nie spadło. Tak jakby się niebo rozpłakało nad naszą ziemią. I chyba słusznie, bo jak popatrzy się na to, co dzieje się w naszej polityce to nic - tylko usiąść i płakać.
Weźmy takie prawybory do parlamentu europejskiego we Wrześni. Frekwencja - 12%. Bo podobno przez cały dzień padał deszcz. Jeżeli potraktować wybory jako obowiązek społeczny, a nawet patriotyczny, to coś z tą naszą miłością ojczyzny nie za tęgo, skoro byle deszczyk w nas tę miłość studzi prawie do zera. Przyczyna musiała więc być inna. Myślę, że był nią kompletny brak informacji o tym, czym jest parlament europejski, jaka jest jego struktura, jak funkcjonuje, jakie ma uprawnienia i na czym polegają jego zadania. Wiadomo, że informacje te mogłyby dotrzeć do wyborców przede wszystkim (chociażby ze względu na padające deszcze) przez okienko telewizora. A tu ani jednej rzetelnej audycji. Jak na złość. Społeczeństwo Wrześni miało więc prawo uważać, że parlament europejski to coś podobnego jak nasz sejm: kłótnie, warcholstwo i korupcyjne lobbowanie niedopracowanych ustaw umożliwiających prywatne przekręty ludzi władzy. A tymczasem w parlamencie europejskim nie ma miejsca ani na warcholstwo, ani nawet na załatwianie prywatnych interesów (w tym przypadku pojedynczych państw). Politykę prowadzi się w klubach partyjnych skupiających parlamentarzystów wokół określonego, wyraźnego programu: socjaldemokracja, to ludzie, którzy za naczelną zasadę swoich dążeń uważają ochronę socjalną społeczeństwa. U nas żadna partia lewicowa takiego programu nie lansuje. Unijny klub liberalny - grupuje ludzi i partie o liberalnych zasadach gospodarczych - u nas można by do nich zaliczyć Platformę Obywatelską i Unię Wolności, Klub Zielonych - takiej partii u nas nie ma (chociaż powinna być jedną z najsilniejszych, bo tylko na ekologicznym koniku możemy w Unii Europejskiej zajechać daleko), klub chrześcijańskich demokratów to coś zbliżonego do naszej Ligi Polskich Rodzin, a klub prawicowy to z pewnością Prawo i Sprawiedliwość. Reszta się w parlamencie europejskim nie liczy. Są za słabi. A nacjonalistów w rodzaju "Samoobrony" w ogóle nie ma. (Nareszcie pan Lepper się zadeklarował uczestnicząc w moskiewskim zjeździe tego ugrupowania. Jest to zresztą nacjonalizm określonego typu - ośmielam się go nazwać rosyjskim, opartym o mocarstwowe dążenia Rosji.) A jednak "Samoobrona" uzyskała sympatię sporej części społeczeństwa Wrześni. Może dzięki bezpośrednim kontaktom z wyborcami, gdyż członkowie tej partii podobno odwiedzają wyborców w ich domach. Moim zdaniem w taką pogodę to oni najwyżej naniosą do mieszkania błota, ale mieszkańcy Wrześni to pracowici ludzie i szybko błoto wymiotą. Natomiast nacjonaliści w parlamencie europejskim nie mają czego szukać: do żadnego klubu ich nie przyjmą, a w 732-osobowym parlamencie 10 posłów "Samoobrony" (gdyby aż tyle mandatów zdobyli) nic znaczyć nie będzie. Dziwi też duży stosunkowo procent poparcia dla dwóch partii lewicowych: SDPL i SLD. Ale to tłumaczę sobie pewną złośliwością wyborców: liczą na to, że partie te rozwalą gospodarkę zachodnią tak, jak dokonały tego przez ostatnie lata swoich rządów w Polsce. Zdaję sobie sprawę, że moje ostre słowa wypowiedziane pod adresem niektórych partii oburzą szeregowych członków tych ugrupowań. Wyjaśniam więc, że wcale nie uważam, iż każdy członek "Samoobrony" to prorosyjski nacjonalista, a członek SLD czy SDPL to nieudolny, mierny, bierny ale wierny wykonawca poleceń zwierzchników. Ale tak się w życiu składa, że po przywódcach sądzi się rzesze szeregowych członków partii. No bo gdyby nie myśleli podobnie, to pewnie by szeregi partyjne opuścili (jak to już wielokrotnie się w historii zdarzało).
Liczę więc przede wszystkim na to, że deszcz wkrótce przestanie padać, liczne telewizje (w tym przede wszystkim finansowana z naszych kieszeni telewizja publiczna) wezmą się do roboty i wyjaśnią wszystko to, co powinniśmy o parlamencie europejskim wiedzieć, by wyborcy przestali mylić go z naszym sejmem, który, chwała Bogu, rozsypie się o ile nie na dniach to przynajmniej na jesieni.
Piątek, 28 maja
Cieee, choroba! Powiedzenie sławnego w czasach komuny sołtysa Kierdziołka chciałoby się przytoczyć i obecnie patrząc na to, co się wokół ustawy o ochronie naszego zdrowia dzieje. Nie sposób zrozumieć, jak można było w miarę normalnie działającą ustawę o Kasach Chorych zmienić na coś, co zagraża życiu i zdrowiu całego społeczeństwa. A już zupełnie niezrozumiały jest fakt, że jego twórca, poseł i członek (obecnie) "partii śmieciowej" jeszcze nie siedzi w kryminale z wyrokiem skazującym na codzienne, dożywotnie korzystanie z płatnych usług lekarskich. Kiedy się jednak bliżej przyjrzeć innym dziedzinom życia, okazuje się, że to nie jedyne działanie na szkodę społeczeństwa i nie pojedynczy przypadek, kiedy jego sprawca cieszy się wolnością, a nawet poważaniem. Uważnie się przyglądając całym grupom i poszczególnym osobom, to należałoby ich... deportować, jako zagrażającym społeczeństwu i bezpieczeństwu narodu. Tylko dokąd? Który kraj byłby na tyle głupi, aby ich przyjąć? A może by kupić jakąś bezludną wyspę i tam ich zesłać? Już sam nie wiem. Podejrzewam bowiem rzecz najgorszą - zbyt wielu ludzi robi wszystko, aby udowodnić narodowi to, co powiedział Konstanty Ildefons Gałczyński w słynnym wierszu "Skumbrie w tomacie": "Chcieliście Polski (wolnej dop. MT), no to ją macie!". Czyli - wracajmy do komuny. W komunie nikt nie śmiał pytać ministra dlaczego robi bzdury. Czy o to chodzi? (To pytanie retoryczne.)
Obyśmy w zdrowiu doczekali porządnej ustawy o zdrowiu.
Marek Teschke
2004.06.02