MY SAMI, CZYLI NIKT
Sobota, 17 kwietnia
Piękna, słoneczna pogoda umiliła nam świąteczne dni. Lany poniedziałek przyniósł tylko jedną ofiarę (nie licząc zabitych na szosach przez pijanych kierowców) w postaci dziewczyny wrzuconej dla zabawy do Dunajca.
Tak i tak mamy szczęście, bo młodzież dla zabawy mogłaby wrzucać do studni, skąd niełatwo samemu się wygramolić. Naturalnie nikt nie jest winien temu, że młodzież dzielnie podtrzymuje tradycje ludowe. Przecież nie rodzice, którzy musieli dotrzymywać kroku gospodarzom przy świątecznym spożywaniu płynów. Niewielu bowiem spośród nas, dorosłych, zaryzykuje powrót na trzeźwo do domu samochodem. W lany poniedziałek? Kto to widział? A że młodzież w co większych miastach zrzuca z dziesiątego piętra torby wypełnione wodą? To taka miejska tradycja. I przynajmniej dorośli mają spokój! Czy kto widział takiego rodzica, który zabronił kochanej latorośli brać wiadro w wiadomym celu? Przecież Polacy niezbyt chętnie się myją, więc wyjdzie im taka kąpiel na zdrowie. Dobrze mówię? A my tymczasem spokojnie usiądziemy sobie za stołem, zakąsimy co nieco, bo nakupowaliśmy szynek różnych, polędwic, baleronów, białych kiełbas i innych schabów na co najmniej trzy tygodnie. A na lepsze trawienie wypijemy ostatnie zapasy drogiej wódki, bo po wstąpieniu do Unii Europejskiej podobno stanieje i nie ma po co takiej drożyzny trzymać w bufecie czy innym kredensie. No i chwała Bogu, że stanieje, bo przy tej cenie cukru, nie opłaci się korzystać z księżycowych nocy i krzaczastych leśnych zarośli. Nawet nie wypada oczekiwać pomocy udzielanej nam przez wschodnich sąsiadów, bo nie bardzo się będzie opłacało. Ryzyko też za duże. Wzrok można stracić przy naszej służbie zdrowia. Nawet darmowe wizy dla poniektórych sąsiadów nic tu nie pomogą, jeżeli tylko się potwierdzi, że całymi litrami będzie można wozić 60-procentową gorzałkę zza zachodniej unijnej granicy. Z ruskiego spirytusu przerzucimy się na angielskiego łyskacza.
A nasze pociechy powinny nam dać spokój, abyśmy z tej dobroci mogli swobodnie korzystać. Także w dni powszednie. Od tego są nauczyciele i "prawa ucznia". A my szanujemy prawo. Nie mają się co nauczyciele uskarżać, że co i rusz, jakaś wesoła grupa uczniów z zawodówek czy gimnazjów molestuje fizycznie ciało pedagogiczne. Mają na to odpowiednie przepisy i pozarządowe fundacje, które w razie czego będą bronić niewinną młodzież pragnącą jedynie godziwej zabawy. Nawet policja nie ma prawa użyć osobistej pałeczki, chyba że w obronie własnej. A jakoś nie słyszałem, żeby dziesięcioosobowa grupka młodzieńców oblała wodą jakiegoś policjanta. Stare zgredy niech nie narzekają, bo zamiast litra wody za kołnierz, mogliby się dostać pod obcas. Nauczyciele też niech nie gderają, bo gdyby tak ze dwie nieletnie, albo ze trzech młodzieńców się umówiło w wiadomej sprawie, to mogą taki publiczny proces wytoczyć dowolnie wskazanej osobie, że aż wióry polecą. A w więzieniach nie lubią takich, oj nie lubią.
A cóż my, rodzice. To nie my przecież wymyśliliśmy bezstresowe wychowanie, ale uczone pedagogiczne głowy. I dobrze wymyślili! Dzieci bawią się beztrosko, a my mamy święty spokój i zero odpowiedzialności. Przecież nie mogę odpowiadać za szesnastoletniego synka tylko dlatego, że trochę się pobił na stadionie, gdy grała jego ulubiona drużyna, a sędzia ch... drukował mecz. Zresztą co tam mecz! Nie po to przecież kupował bilet, aby patrzeć na dwudziestu dwóch idiotów ganiających za piłką! Poszedł się rozerwać i ma do tego prawo. Za bilet przecież zapłacił.
I mamy spokój. Usiadziemy sobie przy stole, zakąsimy sobie szyneczki i łykniemy niedużo, przynajmniej na początek, najpierw na jedną nóżkę, potem na drugą, żeby nie kuleć, potem na trzecią... czwartą. A dziecko z wiaderkiem, albo na meczu, albo jeszcze lepiej w szkole, a po szkole w pubie, przy piwku, albo z amatorem młodych dziewczęcych (czy chłopięcych) wdzięków, który za drobną usługę postawi towarzystwu kolejną halbę piwa.
Czy tak jest naprawdę? Jest, chociaż znów nie tak często. Ale i to wystarczy.
Poniedziałek, 19 kwietnia
Skad u mnie tak gorzkie myśli w poświąteczne słoneczne dni?
Ano, tradycja naszego chrześcijańskiego narodu nakazuje przynajmniej raz w roku, około świąt wielkanocnych się spowiadać. A jeżeli już nie spowiadać, to przynajmniej zrobić rachunek sumienia. I postanowić poprawę. Bez względu na to czy jesteśmy wierzącymi, czy nie. A w ramach poprawy, zajmijmy się naszymi dziećmi i to nie tylko w okresie wielkanocnym, ale przez cały rok. I weźmy za nasze latorośle odpowiedzialność, bo ani się obejrzymy, staniemy się mocno dorośli, a nawet starzy. Starzy i zniedołężniali, oczekujący pomocy i opieki ze strony naszych potomków. Czy możemy oczekiwać od nich obowiązku zajęcia się nami, kiedy sami takiego obowiązku wobec nich nie spełniamy? Może oni, tak jak my teraz, machną na wszystko (i na nas też) ręką, usiądą za stołem, zakąszą szyneczką, a potem na jedną nóżkę... na drugą nóżkę... i jeżeli przeżyją powrót do domu samochodem... Lepiej nie myśleć. Ani o przyszłości naszych dzieci, ani o przyszłości naszych wnuków, ani o przyszłości dalszych pokoleń.
Obyśmy tylko w zdrowiu takich czasów nie doczekali.
Marek Teschke
2004.04.21