ALE NUMER!
Niedziela, 14 marca
Naturalnie chodzi mi o jubileuszowy pięćsetny numer "Kurka Mazurskiego", a nie o przekręt, czyli kolejny numer któregoś z polityków. A jeżeli jubileusz, to wspomnienia. Mam i ja do nich prawo.
Było to w tym okresie mojego życia, kiedy dzieliłem swój czas między Warszawę a leśne podszczycieńskie ostępy.
Pewnego dnia siedziałem w gabinecie dyrektora drukarni "Alfa-Wero" i gwarzyliśmy sobie o tym i o owym popijając kawę. Jak to między przyjaciółmi. Pisarze, wydawcy, dziennikarze zazwyczaj zaprzyjaźnieni są ze swoimi drukarzami, bo łączą ich nie tylko wspólne interesy, ale także umiłowanie uprawianego rzemiosła, czyli przynależność do wspólnego cechu. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do obszernego pomieszczenia wtargnął niewysoki brodaty facet. Od razu zrobiło się okropnie ciasno. Nowoprzybyły coś wykrzykiwał, machał rękami, rozkładał jakieś papiery, bo - jak zwykle - bardzo mu się spieszyło. Dopiero gdy jego nos wyczuł zapach kawy ochłonął nieco, uważniej mi się przyjrzał i rozpoznawszy przysiadł na fotelu obok pytając co porabiam. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że mam dość Warszawy i że po zakończeniu drugiej już kadencji sekretarzowania warszawskim pisarzom mam zamiar przenieść się na stałe w okolice Szczytna, gdzie wybudowałem mały domek.
"- Koło Szczytna? Mają tam dobrą gazetę lokalną - Kurka Mazurskiego".
W tym czasie znałem już "Kurka" i dość często go czytywałem, ale opinia mojego rozmówcy kazała mi na ten tygodnik zwrócić większą uwagę. Rozmówcą moim był nie kto inny, a pierwszy w wolnej Polsce prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Stefan Bratkowski. Był (i jest do dzisiaj) wielkim zwolennikiem i propagatorem wszelkiej wolnej prasy lokalnej, a fakt, że spotkałem go w drukarni wyniknął stąd, że właśnie załatwiał druk książki, której był tłumaczem i autorem części poświęconej prasie polskiej. Tytuł książki brzmi: "Zasady i tajniki dziennikarstwa", co wskazuje na wielki autorytet, jakim w środowisku dziennikarskim, i nie tylko, cieszył i cieszy się Stefan Bratkowski. Jego pochwała "Kurka Mazurskiego" zaś jest nobilitacją najwyższego rzędu. Co zresztą potwierdzają liczne dyplomy dla redakcji i poszczególnych dziennikarzy dekorujące sciany siedziby tygodnika.
Kiedy więc pewnego czerwcowego dnia na moje podwórko zawitali dziennikarze "Kurka" redaktor naczelny Andrzej Olszewski i redaktor Monika Hausmann-Pniewska, by zrobić ze mną wywiad - wiedziałem z kim mam do czynienia i mogłem liczyć na porządnie wykonaną robotę dziennikarską. Z łatwością też zgodziłem się na współpracę obejmując w pacht jedną kolumnę. Najpierw były to mocno literackie (bo bajkowe - w bajce zwierzęta mówią ludzkimi głosami) felietony z udziałem mojego domowego towarzystwa: kota Bojkota, oraz psów: nowofundlandki Bysi i suki owczarka niemieckiego Fajki. Potem, w miarę bez złośliwości, opisałem spotkane w życiu postaci znane często tylko z lektury i czasami z ekranu telewizyjnego, by w końcu zająć się felietonem polityczno-społecznym. I tak to trwa do dzisiaj, a moja znajomość z redakcją ciągnie się prawie przez połowę dotychczas wydanych numerów.
Nie mnie oceniać, czy felietony przyniosły jakąś korzyść czytelnikom czy redakcji. Mogę tylko powiedzieć o sobie - zawdzięczam "Kurkowi" wiele: miałem możliwość publicznego wypowiadania swojej opinii oraz obowiązek walki z wrodzonym lenistwem. Uwierzcie, cotygodniowe napisanie półtorej stronicy tekstu z jako takim sensem i w miarę poprawnym językiem polskim nie jest rzeczą łatwą. Na szczęście życie dostarcza aż nadto tematów i prawie nie zdarza mi się usiąść nad pustą kartką papieru, by z grubsza naszkicować konspekt kolejnego felietonu. A muszę się pochwalić, że od 240 numerów tylko raz nawaliłem, a może nawet nie nawaliłem, tylko zbrakło dla mojego felietonu miejsca.
Ale co tam ja!
Przeciętnemu czytelnikowi trudno sobie wyobrazić szaleńczą pracę etatowych "Kurkowych" dziennikarzy i czasami ich dorywczych współpracowników. Szczególnie w poniedziałki, kiedy zamykają kolejny numer. Bo z dziennikarzami jest różnie, jedni usiądą przed komputerem, mają w zanadrzu kilkadziesiąt tematów, a pisanie to dla nich pestka - teksty "same" się piszą, a poprawek prawie nie ma. I najczęściej są to starzy wyżeracze, którzy już wiele lat spędzili za dziennikarskim biurkiem. Są też inni, najczęściej młodzi adepci, którzy siedzą nad białą kartką papieru czy przed pustym ekranem komputera i... nic. Żadne porządne zdanie nie przychodzi im do głowy. Nie pomagają notatki, nagrania rozmów, nie pomaga nawet patrzenie w sufit - pustka w głowie. A artykuł napisać trzeba, bo naczelny pili, korekta się wścieka, "skład" wrzeszczy, że nie zdąży... lepiej więc w poniedziałkowy wieczór do redakcji nie zaglądać.
... i tu przerywam dywagacje związane z jubileuszem "Kurka Mazurskiego". Za wiele mam do napisania, by zmieścić to w kilku zdaniach. Składając więc gratulacje całej redakcji obiecuję pociągnąć temat w następnym numerze. Bo warto.
Obyśmy tylko zdrowi byli.
Marek Teschke
2004.03.17