JEDEN I PÓŁ LUB WIĘCEJ
Są kraje, w których poziom bezrobocia nie hamuje dobrego funkcjonowania gospodarki. W Polsce daleko do takiego stanu. Na dodatek panuje u nas taka bieda, że bezrobotnym trudno pomóc. Nie oszukujmy się. Za to, co dostają, trudno nawet wyżyć. Bezrobocie przy tym stanie kasy jest śmiercią cywilną. Dla kogoś, kto ma np. wyższe wykształcenie nie do przyjęcia są wypowiedzi typu: "nieważne, jaka to będzie praca, ważne, aby była". To ubliża bezrobotnemu jako człowiekowi. Już mniej by cierpiał, gdyby ofiarowano mu pół etatu lub zgoła praktykę bez płacy. Bardzo starzy nauczyciele, wspominając czasy przed II wojną światową, mówią, że młodzi pedagodzy po seminarium nauczycielskim szli do pracy w szkole cierpliwie oczekując na to, aby ktoś ze starej kadry odszedł na emeryturę. Obecnie prawdopodobnie w każdej szkole są wolne do obsadzenia godziny, które zajmują nauczyciele mający akurat wolny czas lub zatrudnia się emerytów pracujących przez lata w tej placówce. Czasami takiemu postępowaniu się nie dziwię. Przede wszystkim dlatego, że są to byli koledzy z pracy, których umiejętności są dyrekcji szkoły znane. Poza tym takie zastępstwo może nastąpić niejako w biegu, bez niepotrzebnych trudności.
Ale jest jedno ale... Czy ktoś w ogóle policzył, ile jest takich miejsc pracy, które zajmują pracownicy mający już jeden pełny etat. Gdyby tak policzyć, może by się okazało, że bezrobocie spadłoby do minimalnej wysokości, a może nawet zabrakłoby ludzi, aby obsadzić wszystkie wolne miejsca pracy. To wymagałoby jednak wykazania, które to i ile półetatów zajmują koledzy (mam na myśli szczebel centralny). Niestety, mamy też pewne - nazwijmy to koleżeńskie - nieprawidłowości u nas w Szczytnie. Nie wiem, jakie są przyczyny zatrudnienia na pół etatu znajomych czy, co gorsza, partyjnych towarzyszy.
W szczególności żal mi młodych ludzi, którzy ukończyli studia, a pracy, nawet w szkole, nie mogą znaleźć.
Jest też inny, podpatrzony na Zachodzie sposób na zmniejszenie, i to w całym powiecie, bezrobocia. Otóż w niektórych krajach zachodnich dodatek otrzymywany na niepracującą żonę jest na tyle wysoki, że tzw. gospodyniom domowym nie opłaci się chodzić do pracy za 600 zł netto miesięcznie, miast wychowywać dzieci czy oszczędnie prowadzić dom. A państwu - łożyć na bezrobotnych czy zasiłki. Naturalnie nie odmawiam kobietom prawa do pracy. Dajmy im jednak możliwość wyboru. Byle zasiłek dla niepracujących żon był godziwej wysokości. Ale to wszystko wymaga dokładnego policzenia wydatków.
Marek Teschke
2005.08.03