Nadszedł piękny okres jesiennych żniw grzybowych, rybnych, żurawinowych, zdarzają się jeszcze borówki... Ech, tylko siadać i zajadać.
Tyle, że przynajmniej grzybowe żniwa w tym roku marne jak od lat się nie zdarzyło. Najpierw było zimno i sucho. Później gorąco i sucho, teraz w miarę chłodno i - sucho! Skąd tu brać grzyby? Jeżdżę kilka razy w tygodniu przez Wielbark, a jak wiadomo od Szymanek prawie do Chorzel, czasem aż pod Przasnysz pobocza drogi okupowane są przez setki zbieraczy oferujących świeże grzyby, jagody czy borówki. Niestety, w tym roku jak dotąd oferta przydrożna jest mizerna. Był wprawdzie tydzień temu krótki wysyp kurek, przed kilku tygodniami przez parę dni oferowano koźlaki, było trochę czarnych jagód, ale w sumie w porównaniu np. z ubiegłym rokiem to tyle, co nic.
Na kartach dań w naszych restauracjach grzyby także są rzadkością, a tam gdzie już figurują, cena szybuje pod sam sufit, czemu się zresztą nie dziwię. Gorzej, że jagód wprawdzie na rynku nie brakowało, ale pierogi z jagodami można było w zeszłym tygodniu zjeść tylko w jednej restauracji.
Miałem właśnie w ubiegłym tygodniu mały zjazd rodzinny, a jak wiadomo, gdy ktoś przyjeżdża na Mazury, to i kuchni rybno-leśnej łaknie nie mniej niż mazurskiej wody i powietrza. Kiedy więc już rodzinka wywietrzyła się do oporu nad ciepłymi (autentycznie - 22 stopnie 15 września) - wodami Kobylochy, trzeba było pochwalić się też miejscowš kuchnią. Na dania rybne musiałem wybrać się do Rucianego i Mikołajek, gdyż w Szczytnie restauracji typowo rybnej nie ma, chociaż rybkę w kilku kartach można znaleźć. Ale już np. o dobrej rybnej garmażerce tylko pomarzyć. Nie można narzekać, było co pochwalić, a sum w sosie winnym z anchois zrobił furorę. Można powiedzieć, że autor zamiast jeździć po restauracjach mógłby siąść z wędką nad wodą i osobiscie rybkę świeżo złowioną z tak ważnej okazji przyrządzić. Niestety, po paru latach nieobecnosci nad moją Kobylocha jestem przerażony tym, co zrobiono z pięknym i obfitujacym w ryby jeziorem. Rabunkowa gospodarka spowodowała, że najlepsi ze znanych mi wędkarzy położyli już na ten akwen krzyżyk, a lat trzeba, aby znów można było chwalić się złowionymi tam okazami.
Na zakończenie wizyty na Mazurach zaprosiłem gości do jednej z naszych restauracji. Reklamowałem wcześniej jej zalety, a szczególnie rozmiar i różnorodność oferty. Co najciekawsze, zainteresowaniem cieszyły się dania jarskie, a przede wszystkim pierogi. Niestety, nie było pierogów z jagodami, ale już ruskie spotkały się z najwyższym uznaniem. Szczególnie ze strony pana w wieku cokolwiek dojrzałym, który ostatnie pół roku spędził na morzach i oceanach. - Gdyby takie gotował kucharz na moim statku! - rozmarzył się. Równie dobre wrażenie zrobiły podsmażane na życzenie pierogi z kapustą i grzybami, ozdobione pięknie zawijasem z gęstej śmietany. Paniom przyzwyczajonym do dość tłustej kuchni kaszubskiej podobało się też niezbyt hojne szafowanie tłuszczem. Wegetariańska odmiana placka ziemniaczanego nazywanego w zależności od regionu mazurskim, zbójnickim, góralskim itd. też nie wzbudziła zastrzeżeń. Dyskutowano natomiast o roli majeranku w tworzeniu ziemniaczanego ciasta. Moim zdaniem było to o wiele ciekawsze i ważniejsze niż bzdury, których wysłuchujemy w kampanii wyborczej. No i w końcu świetna sałatka tunezyjska. Porcja ogromna, co najmniej na trzy osoby. Wzbudziła powszechny aplauz za dobór i proporcje składników. Jak przypuszczam, będą próby odtworzenia w warunkach domowych. Podlana kieliszkiem wytrawnego czerwonego była pięknym podsumowaniem wieczoru. A na koniec szanowni Czytelnicy zagadka - w jakiej restauracji miałem przyjemność zjeść ten obiad?
Wiesław Mądrzejowski
2005.09.28