Prezes organizacji zrzeszającej szczycieńskich działkowiczów z ogródków "Jurand", pan Andrzej Dudziec ma pretensje do władz miasta o to, iż paradoksalnie remont ulic Robotniczej i Traugutta zamiast polepszyć warunki dotarcia do wymienionych działek, utrudnił je. W czym rzecz? Ano ogródki "Jurand" są dość rozległe i zajmują sporą przestrzeń, bo rozciągają się od ul. Kochanowskiego aż po Leśny Dwór. To z kolei wymaga dojazdu z kilku różnych kierunków. Dotarcie od strony ul. Kochanowskiego nie nastręcza działkowiczom żadnych problemów, ale dostęp od przeciwnej strony, tj. osiedla Piastów jest obecnie ograniczony.
Co prawda jest tu kilka bram, ale tylko dla pieszych. Kłopoty zaczynają się wówczas, gdy trzeba dostarczyć lub usunąć z działek coś większego, czego nie uniesie się na rękach.
Do tej pory wszyscy użytkownicy ogródków, gdy zachodziła konieczność samochodowego transportu, korzystali z jedynego szlaku, tj. wewnętrznej drogi odchodzącej od ul. Robotniczej. Jednak w wyniku prac drogowych uliczka ta została zatarasowana dwoma kamieniami i obecnie żaden pojazd mechaniczny na czterech kołach tędy się nie przeciśnie - fot. 1.
No i bieda. Wjazd stał się niemożliwy, a przecież 40 działkowiczów mających tu swoje ogródki, spodziewało się czegoś zupełnie przeciwnego. Sądzili, że w wyniku remontu i ten szlak zostanie poprawiony, a wjazd pięknie urządzony, tj. wybrukowany. Tymczasem zastali tu białe kamienie broniące wstępu na ich posiadłości.
I od razu winą za ów stan rzeczy obarczyli Urząd Miejski, konkretnie Wydział Gospodarki Miejskiej.
- Oto - zdaniem działkowiczów - z powodu czystej złośliwości urzędników stało się to, co się stało.
Tymczasem Wydział Gospodarki Miejskiej UM twierdzi, że ów szlak prowadzący w głąb ogródków przy skrzyżowaniu ul. Robotniczej z ul. Traugutta nigdy nie był dostępny dla pojazdów samochodowych i takim ma też pozostać obecnie. Stąd białe kamienie uniemożliwiające wjazd. Stoją one także dlatego, aby nie wjeżdżano tam samochodami i nie niszczono przy okazji, widocznego po lewej stronie, nowo położonego chodnika z polbruku.
Z SZACUNKIEM I BEZ
W redakcji "Kurka" nieustannie kręci się sporo klientów. Jeden chce dać ogłoszenie, inny reklamę, ten z kolei ma jakiś problem, którym chce się podzielić itp., itd. Niewielkie pomieszczenia i wynikająca stąd ciasnota powodują, że chcąc nie chcąc, kurkowy petent może zerknąć przypadkowo na monitor i zobaczyć, co tam stoi napisane. I właśnie kiedy na warsztacie miałem rzecz o problemach z dojazdem do ogródków "Jurand", pewien klient, widząc przypadkiem ekran komputera rzekł, iż skoro piszę o działkowiczach, to warto, abym wybrał się na nieczynne tory prowadzące do Wielbarka, a co tam zobaczę, niech opiszę. Dzieją się tam bowiem niepojęte dla niego rzeczy.
- Zdawać by się mogło - powiada, a trudno się z tym nie zgodzić - że działkowicze, to osoby, które cechuje wielki szacunek do ziemi, więc nie powinni wyrządzać jej nic złego.
To zrozumiałe, wszak nieustannie w niej grzebią, w zamian otrzymując rozliczne plony, a zatem powinni odpłacać jej tylko dobrym. No to wciągnąwszy kamasze poszedłem na tor kolejowy Szczytno - Wielbark, by rozejrzeć się po okolicy.
Po torowisku spacerują rozmaici ludzie, w tym uczniowie SP nr 3, którzy urządzają sobie skróty w wędrówce do szkoły i z powrotem, no ale skoro ów szlak kolejowy jest nieczynny - niebezpieczeństwa żadnego nie ma. A co widać niżej, w biegnących wzdłuż torów rowach?
Ano śmiecia wszelkiego mamy tu dostatek - fot. 2.
Plastikowych toreb jest tyle, że zalegają nie tylko na ziemi, ale wiszą nawet na krzakach, widocznie porwane przez wiatr. Teraz zaś dochodzimy do sedna sprawy - bo istotnie część śmieci pochodzi na pewno z ogródków działkowych - widać wszak wyrzucone kwiatowe cebulki, przegniłe warzywa i owoce, jakieś resztki roślin i chwastów. Pojawia się zatem dylemat: jak to jest, iż z jednej strony działkowicze tak dbają o ziemię w swoim ogródku, a z drugiej, gdy chodzi już o teren za płotem, choć wciąż jest to ta sama ziemia, traktują go jak wysypisko śmieci i niszczą naturalne środowisko. Skąd bierze się taka dwoista, godna ubolewania postawa?
Chyba nie stąd, że nie mogą dojechać bezpośrednio na działki samochodem, przecież takie małogabarytowe nieczystości można wynieść na rękach, albo wywieźć taczką.
Trzeba jednak równocześnie przyznać, iż w rowie leżą nie tylko odpadki pochodzące z działek, ale i gospodarstw domowych. Walają się tam bowiem resztki telewizorów i im podobne, używane tylko w domach sprzęty.
TAJEMNICZY OBIEKT
Opisywane wyżej ogródki działkowe graniczą od północnego wschodu z wielkim obszarem, na którym stoi miejski szpital. Teren ów jest rozległy, bo ciągnie się od ul. Sobieszczańskiego aż po posesję pogotowia, przylegając z jednej strony do ul. Kochanowskiego (czarna droga), a z drugiej stykając się z zabudowaniami Nadleśnictwa Szczytno. Ogólnie szpitalna posesja nie wygląda źle, a nawet można powiedzieć, że porządnie. Liście z trawników i rabatek zgrabiono, zamieciono ścieżki, ale spora część działki, leżąca między Nadleśnictwem a wewnętrzną drogą prowadzącą do kaplicy szpitalnej, to już zupełnie inna bajka. Od strony ul. Sobieszczańskiego brakuje płotu i to na odcinku około 20 - 30 m. Poprzez tę lukę w ogrodzeniu widać w głębi posesji coś na kształt miniboiska sportowego. To młodzież mieszkająca w okolicy urządziła sobie tutaj plac do gry w koszykówkę. Młodzi nazywają to miejsce dość makabrycznie - koszem przy trupiarni. Dalej, za miniboiskiem rozciąga się sad, dzisiaj już kompletnie zdziczały, a podobno przed laty służył świeżymi owocami kuracjuszom miejskiego szpitala. Tam też, pośród drzew stoi jakaś zagadkowa budowla. Okolona dodatkowym płotem, jakby spełniała jakąś arcyważną rolę, sprawia jednak wrażenie kompletnie opustoszałej. Cóż to może być za obiekt - fot. 3?
Ano podejdźmy do bramy, być może wisi tam jakaś tabliczka informacyjna. Cóż, tej brak, za to widać przytwierdzoną do siatki ogrodzeniowej i otuloną w plastikową folię... fiszkę od kalek maszynowych - fot. 4.
W rzeczywistości jest to opustoszała, od dawna nieczynna szpitalna hydrofornia. Nie jedyny to zresztą taki obiekt w tej części opisywanej posesji. Pośród chaszczy i krzewów, szczątków zagadkowych fundamentów i resztek ścian nieistniejących już budynków stoi bowiem inna, blaszana konstrukcja. Coś jakby garaż, czy też warsztat, także kompletnie porzucony i pusty w środku. Jedną ze szczytowych ścian przylega do ul. Prusa. I tam w dwumetrowej szerokości zakamarku walają się stosy rozmaitych śmieci i resztki bliżej niezidentyfikowanych domowych sprzętów - fot. 5.
Po prostu urządzono sobie tutaj lokalne wysypisko śmieci.
WIELKIE DZIURY
Spacerując sobie ulicami miasta, zauważyłem, iż oto pod kinem "Jurand" drążone są w ziemi niemałe wykopy. Kilku robotników, walcząc z oporną, bo zagruzowaną materią, wygrzebało kręte korytarze, miejscami, głębokie "na chłopa" - fot. 6.
Zastanowił mnie cel tych robót, prowadzonych z niemałym przecież wysiłkiem i z nie mniejszym rozmachem. Cóż warte jest tyle zachodu, przewalania tylu metrów ziemi i drążenia dziur w twardym gruncie ręcznie, choć mamy już początek XXI wieku?
Odpowiedź jest zaskakująca. W miejscu tym powstanie, no nie nowoczesne kino z dźwiękiem w systemie dolby i potężnym, wklęsłym ekranem, a tylko taki, jaki widać na placu Juranda... kibelek.
Ileż to trzeba się natrudzić, ileż wykopać, w celu podłączenia przybytku do tzw. mediów, czyli kanalizacji i sieci wodociągowej, nie mówiąc już nic o doprowadzeniu energii elektrycznej. A wszystko po to, aby zaistniała możliwość zrobienia tam niewielkiej... kupki.
2004.10.27