Bogumił Linka, mazurski działacz społeczny zakatowany w 1920 roku przez niemiecką bojówkę to postać dziś coraz bardziej zapominana. Są jednak ludzie, którzy pragną ocalić pamięć o nim dla przyszłych pokoleń. Elżbieta i Zdzisław Kobusowie z Wawroch, właściciele terenów rolniczych, na których znajdowało się siedlisko Bogumiła Linki czują się zobowiązani do upamiętnienia tego faktu. Chcą poczynić starania, by w miejscu, gdzie stał dom słynnego Mazura został odsłonięty pamiątkowy obelisk.

Zapomniane siedlisko

PARYSKA DELEGACJA

Elżbieta i Zdzisław Kobusowie wychowywali się w niedalekim sąsiedztwie gospodarstwa, o którym ich rodzice mówili, że należało do słynnego Mazura, stąd starania o upamiętnienie ważnego faktu.

Bogumił Linka urodził się 5 lutego 1865 roku we wsi Górki w rodzinie rolnika. Do Wawroch przybył w 1895 roku i osiadł na 11-hektarowym gospodarstwie. Jego żona Regina zajmowała się domem oraz wychowywaniem czterech synów i trzech córek. Natomiast Bogumił Linka, ciężko pracując na roli, czynnie uczestniczył w życiu swojego środowiska. Bardzo szybko zyskał uznanie i poważanie wśród gospodarzy. Umiał czytać i pisać, dlatego u niego szukano wsparcia przy rozwiązywaniu różnorodnych problemów. Chętnie służył pomocą, czytał podczas spotkań polskie książki oraz zdobyte czasopisma. Był prekursorem oświaty rolniczej. Działał w Mazurskiej Partii Ludowej, piastując stanowisko wiceprzewodniczącego Komitetu Wyborczego w okręgu Szczytno - Mrągowo. Nie stronił od innych funkcji. W 1910 roku został członkiem Rady Nadzorczej Banku Ludowego w Szczytnie, a po dwóch latach wszedł w skład zarządu Kółka Rolniczego w Szczytnie. Domagał się poprawy położenia najniższych warstw społeczeństwa mazurskiego. Wygłaszał swoje poglądy na różnego rodzaju odczytach oraz na łamach wydawanego w Szczytnie „Mazura”. Działania Bogumiła Linki - mieszkańca Wawroch nabierały rozmachu - zaniepokoiło to władze niemieckie. Zaczęto obserwować działacza, dlatego w wielkiej tajemnicy z Mazur wyruszył on z delegacją do Paryża. Zadaniem delegacji było obalenie twierdzeń niemieckich o tym, że Mazurzy etnograficznie są Niemcami, a ich język ojczysty nie jest językiem polskim oraz ukazanie potrzeby powrotu Mazurów do Polski. Liczyli na to, że tereny Warmii i Mazur bez plebiscytu wejdą w skład państwa polskiego.

POWRÓT Z WIĘZIENIA

Po powrocie z Paryża delegatów aresztowano i wytoczono im proces o zdradę stanu. Ku wielkiemu rozczarowaniu Niemców, musiano ich jednak, na żądanie marszałka Focha wypuścić na wolność. Po przeszło trzech miesiącach więziennej poniewierki bohaterowie sprawy mazurskiej odzyskali wolność i w połowie sierpnia przybyli do Szczytna, uroczyście witani w siedzibie „Mazura”. Przemówił wówczas wzruszony redaktor Kazimierz Jaroszyk (63/1919): Witam was, którzy cierpieliście jako pierwsi Mazurzy za polską sprawę. Witam imieniem całego narodu polskiego. Są ludzie, którzy was obrzucają obelgami, ale tych jest mała liczba. Miliony naszych rodaków wiedzą o waszej kaźni więziennej i ci stoją za wami i za waszą sprawą. Niechaj cierpienia wasze przyniosą dobry owoc i niech będą wiosną lepszej przyszłości dla ludu mazurskiego.

Wrócili więc niedawni podsądni do nowych zagród i rodzin. Czekała ich znów wyczerpująca praca, pełna niebezpieczeństwa i niespodzianek oraz obaw o utratę zdrowia, mienia, życia. Każdy z tych żywiołów dotknąć miał swoją niszczycielską bezwzględnością Bogumiła Linkę.

KRWAWA ŚRODA

Pod hasłem „krwawa środa” przeszedł do historii 21 stycznia 1920 roku. Mazurska Rada Ludowa razem z działającym już Mazurskim Związkiem Ludowym zwołały na ten dzień wielkie zgromadzenie, celem podjęcia uchwał dotyczących działania przedplebiscytowego. W Szczytnie wśród Niemców wrzało od wściekłości. Jak to możliwe, że na Mazurach, które uważali za swoją ziemię, pod bokiem ich władz ma się odbyć zbiorowa manifestacja na rzecz Polski? Sam landrat kierował biegiem wypadków. Umówił bojówkę, wydał jedzenie oraz picie i nakazał „zbić Linkę, ale go nie zabijać”. Zbrojni w żelazne łomy, kołki z płotów, żerdzie, szpadle i sprężyny, zakończone ołowianymi kulami, wpadli na salę obrad. Nie znali osobiście Bogumiła Linki, wskazać im go przyobiecał jego sąsiad z Wawroch, zaprzedany renegat nazwiskiem Mazuch. Wyłamali drzwi wejściowe, powyrywali okna. Zaskoczeni ludzie szukali ratunku w ucieczce. Wydarzenie to opisano w „Mazurze” (11/1920): Na podwórzu ci bandyci złapali tymczasem pana Linkego z Wawroch i wciągnąwszy go w środek pomiędzy tych rozbójników i tego starca bezbronnego człowieka bili i jeden rozbójnik z łopatą szedł na niego i mu żebra przebił temu staremu rodzonemu Mazurowi. Mężnie i dumnie, jak prawdziwy bohater, Linka zniósł te bóle i obelgi, choć krew się jemu lała z głowy i szyi. Ledwie żył, wtenczas policjant miał łaskę pomyśleć, że już dostał dość i go poprowadził precz z tego miejsca. Przewieziono męczennika do Wawroch w największej tajemnicy, lecz wkrótce żandarmi wpadli na jego ślady. Lince potrzebny był lekarz, lecz on wzdragał się na myśl o niemieckim szpitalu. Przewieziono go do Olsztyna i oddano do katolickiej lecznicy. Lekarze orzekli nie mniej ni więcej tylko raka, nie zważając na ogólne kontuzje, opowiedzieli się za koniecznością operacji. Operacja się odbyła, podobno otwarto jamę brzuszną i zaszyto z powrotem z powodu beznadziejnego stanu. Jakaś życzliwa ręka podała mu bezpośrednio po zabiegu alkohol do picia. Ostatnią wolą umierającego była prośba do żony, aby pochowała go w Olsztynie, gdyż wiedział że w Wawrochach nie spoczywałby w spokoju. Zmarł 29 marca 1920 roku w Olsztynie. Tam również został pochowany i od 1973 roku przy al. Wojska Polskiego ma swój pomnik.

NA TROPACH SMĘTKA

Warto też wspomnieć, że w latach 30. XX wieku znany pisarz Melchior Wańkowicz odwiedził w Wawrochach wdowę po działaczu, Reginę. Poświęcił jej rozdział w słynnej książce „Na tropach Smętka”. Losy Reginy Linkowej znalazły także swój smutny epilog. Wdowa po działaczu zmarła na początku lat 50. i została pochowana na cmentarzu ewangelickim w Szczytnie. Na początku lat 90. nekropolię zamieniono w park, a w 2004 roku rodzina podjęła decyzję o ekshumacji jej prochów i przeniesieniu ich w inne miejsce.

ZACHOWAĆ PAMIĘĆ

Dokładnie w 87. rocznicę śmierci działacza, 29 marca 2007 r., spacerując z gośćmi po swoich włościach, państwo Kobusowie pokazali im pozostałości fundamentów po zabudowanich zniszczonego gospodarstwa Bogumiła Linki. Uważają, że nie bez powodu tak się stało, stąd zamysł upamiętnienia faktu, że wybitny Mazur mieszkał i działał w Wawrochach. Jego historia bardzo zainteresowała panią Elżbietę.

- Teraz, kiedy dzieci podrosły, mam więcej czasu na to, by szukać informacji na temat Bogumiła Linki - mówi.

We współpracy z Miejską Biblioteką Publiczną w Szczytnie i Muzeum Mazurskim, udało się dotrzeć do wielu danych. Niestety, białą plamą pozostają wciąż losy rodziny Linków oraz ich gospodarstwa po śmierci Bogumiła.

- Pytałam starszych mieszkańców Wawroch o to, czy wiedzą coś na ten temat. Większość z nich to jednak ludzie napływowi, osiadli tu po wojnie. Nikt nie potrafił udzielić mi potrzebnych informacji - opowiada Elżbieta Kobus. Ma nadzieję, że uda się jej nawiązać kontakt z rodziną Bogumiła Linki. Danych na temat nieistniejącego już gospodarstwa szukała też w urzędach. Nie zdołała jednak ustalić, kiedy i jakich okolicznościach zostało zburzone. Pani Elżbieta nawiązała także kontakt ze szkołą w Wawrochach oraz członkami drużyny Zawiszy Czarnego działającej przy olsztyńskim LO im. Adama Mickiewicza. Przez lata należący do niej młodzi ludzie opiekowali się grobem Linki w Olsztynie. W najbliższych planach pani Elżbieta ma uporządkowanie terenu po dawnym siedlisku.

- Chciałabym, by już w maju uczniowie mogli przychodzić tu na lekcje pod gołym niebem o Lince - mówi. Właścicielka gospodarstwa w Wawrochach zamierza postawić w tym miejscu kamień upamiętniający jego osobę. Wybrała już nawet głaz w kształcie serca leżący nieopodal w przydrożnym rowie. Myśli również o zainteresowaniu tematem lokalnych władz.

- Szczytno ma ulicę Linki, Dźwierzuty szkołę jego imienia, a Wawrochy, w których mieszkał, nic, a przecież to część naszej historii - tłumaczy Elżbieta Kobus.

Grażyna Saj-Klocek,

Ewa Kułakowska/Fot. archiwum, B. Konojacka