Niedawno zjawił się w naszej redakcji Władysław Bałdyga i zakomunikował nam, że jeśli chcemy zobaczyć coś ciekawego, to powinniśmy wpaść do niego na ul. Armii Krajowej 3. Pan Wiesław jest już na emeryturze, więc cały swój czas poświęca dwóm pasjom - uprawianiu ogródka i pszczelarstwu. Choć ogródek nie ma jakichś dużych rozmiarów, to jednak znalazło się w nim miejsce nie tylko dla kwiatów i warzyw, ale także drzewek owocowych. Rosną tu wiśnie, czereśnie, śliwy oraz grusze. Te ostatnie stanowią, jak mówi pan Władysław, bardzo smaczną odmianę, są to bowiem klapsy. Niestety, w tym roku, w przeciwieństwie do czereśni czy śliwek, nie obrodziły jakoś specjalnie. Ot, na gałęziach wisi kilkanaście owoców i to tyle. Chyba że jeszcze ich przybędzie...
W ogródku zdarzyło się bowiem coś arcydziwnego. Jedna z grusz, choć już kwitła wiosną tego roku i obecnie ma spore owoce, to niespodziewanie na niektórych konarach ponownie wypuściła kwiaty!
- Bardzo mnie to zdziwiło - powiedział „Kurkowi” pan Władysław. Teraz z wielką ciekawością będzie czekał i obserwował, czy z tych nowych późnoczerwcowych kwiatów powstaną nowe owoce.
WACEK SZCZUDŁONOGI
Na Kamionku pojawił się Wacek Szczudłonogi. Czy jest to jego prawdziwe nazwisko - nie wiadomo. W każdym bądź razie tak go ochrzciły dzieci, kiedy zobaczyły, jak w ubiegłą środę spacerował sobie po rżysku, tuż pod śródosiedlowym placem zabaw. Maluchy zaraz zorganizowały kilka pajd chleba, aby poczęstować gościa, bo według nich był bardzo wygłodniały. Z wielkim apetytem zajadał się bowiem żabami, i to na surowo! Cóż to za jeden, starsi zachodzili w głowę, jakiś Francuz, czy co? Kto zacz, ów Wacek Szczudłonogi możemy szybko się zorientować, oglądając fotografię zamieszczoną pod spodem. Bociany znane są ze swojej małej płochliwości, ale że aż takiej, by bez strachu przechadzać się tuż pod osiedlowym placem zabaw, gdzie zawsze głośno baraszkują dzieci?
NIEFORTUNNE MIEJSCE
Nie tak całkiem dawno temu, bo na początku czerwca pisaliśmy o niefortunnym ustawieniu tablicy z planem miasta na placu Juranda. Nie dość, że postawiono ją tuż obok mało eleganckiej kabinki wc, to jeszcze utrudniony jest do niej dostęp. Również źle, na co zwracają nam uwagę Czytelnicy, usytuowana jest tablica pod marketem „Carrefour”. Tę z kolei umocowano na dość wysokich słupkach, wskutek czego obywatel średniego wzrostu musi wysoko zadzierać głowę i najlepiej, jakby do pomocy miał lornetkę, gdyż tylko dzięki niej mógłby rozpatrzeć się w szczegółach. W dodatku obiekt stoi na trawniku, tuż przy drodze dojazdowej na przysklepowy oraz szpitalny parking. Zieleni deptać nie wolno, więc jak oglądać tablicę - z jezdni? A kto będzie ryzykował na nią wejście, aby przestudiować plan miasta. Przecież dokładne jego oglądanie wymaga trochę czasu, na tyle długiego, by mogło dojść do niejednego kontaktu z nadjeżdżającym autem.
POGROM LAMP
W miniony czwartek z murku okalającego gmach ratusza usuwane były stare latarnie. Jakiś czas leżały one pokotem na placu Juranda, co pokazuje fotografia pod spodem, a „Kurek” zachodził w głowę, co to w ogóle miało znaczyć? Udaliśmy się zatem do władz miejskich, by uzyskać stosowne wyjaśnienie. Wiceburmistrz Krzysztof Kaczmarczyk poinformował nas, że po prostu wymienia się lampy na nowe. Jego zdaniem nastąpiła konieczność usunięcia starych, kowalskiej roboty lamp, które sypały się już ze starości i do których nie sposób było zdobyć części zamienne. Nowe nie będą sprawiać najmniejszego kłopotu, a w razie czego łatwo będzie uporać się z ewentualną awarią, bo części serwisowych jest w bród. I jeszcze jedno - dają one silniejsze światło, choć są mniej energożerne niż stare. W sumie, jak z powyższego wynika, zamiana ta ma same plusy i ani jednego minusa.
Tymczasem zupełnie innego zdania jest pierwszy po upadku komuny burmistrz Szczytna Paweł Bielinowicz. Jak nam powiedział, to za jego kadencji i jego staraniem uruchomiono pozostawione na pastwę losu stare, zabytkowe wokółratuszowe kandelabry. W ten bowiem sposób, a nie poprzez zakup nowych, pragnął podtrzymać jednolity wizerunek całości - bryły ratusza zaprojektowanej na wzór zamczyska z okalającym go murkiem wyposażonym w stylizowane odpowiednio do epoki latarnie.
Podobnego zdania jest także architekt Andrzej Symonowicz. Podkreśla on, że oryginalne, przedwojenne lampy były faktycznie kowalskiej roboty. Dodaje też, że w historycznej już dziś relacji z oddania gmachu ratusza do użytku w 1937 r. podkreśla się harmonię, jaka zaistniała między budowlą, a jej najbliższym otoczeniem, przyratuszowym murkierm z latarniami. Ponadto dziełem rąk miejscowych mistrzów kowalskiego fachu były nie tylko one, ale i herb miasta, do dziś wiszący nad drzwiami wiodącymi do gmachu. - Niech nikomu nie przyjdzie do głowy wymieniać go na nowy, o jakiejś nowoczesnej, stylizowanej formie - ostrzega. I jeszcze jedno - tamże, czyli u wejścia do gmachu ratusza, gdzie stoją symetrycznie dwa „kandelabry”, zastąpi się je jedną nowoczesną lampą. No i nie trzeba być jakimś wielkim znawcą, aby zauważyć, że zburzy to porządek architektoniczny tego miejsca.
Zniknie też poczwórny efektowny, naszym zdaniem, „kandelabr” usytuowany na samym końcu murka, tuż przy rondzie. To, co widnieje na zdjęciu powyżej, widzimy już po raz ostatni. Oceńcie zatem sami, Czytelnicy, czy wymiana lamp była akurat tym, czego ratusz i jego najbliższe otoczenie rzeczywiście potrzebowało.
CMENTARNE CHWILE GROZY
W minionym tygodniu przez teren naszego powiatu przeszła dość silna wichura. Wiatr łamał i wywracał drzewa nie tylko w lasach, ale także w parkach oraz na miejskim cmentarzu w Szczytnie. We wtorek 24 czerwca wydawało się, że jest już po kłopocie. Tymczasem na miejskim cmentarzu, pewnie osłabiony sobotnią wichurą, zaczął pękać na dwoje pień wielkiego dębu. Powiało niemałą grozą, bo przecież ewentualny upadek tak dużego drzewa spowodowałyby katastrofę - nie tylko zniszczenie wielu nagrobków, ale zagroziłby ludziom odwiedzającym groby bliskich. Z tego powodu administrator zamknął na kilka godzin starą część cmentarza i wezwał na pomoc straż pożarną oraz specjalistyczną firmę z Ostródy, która już nieraz wykonywała w Szczytnie wysokościową ścinkę drzew.
Najpierw strażacy założyli specjalną opaskę na pień dębu, aby zapobiec jego dalszemu pękaniu, potem ostródzianie dodali jeszcze dwie, spinając dodatkowo wyższe partie konarów. Nie była to łatwa robota, gdyż z wiadomych powodów ci, którzy zakładali opaski nie mogli się wspinać po pniu dębu, a po sąsiednim, także niemałym klonie. W trakcie przechodzenia z drzewa na drzewo „Kurek” był świadkiem iście ekwilibrystycznych sztuczek, mrożących krew w żyłach. No, ale tylko dzięki takim wyczynom ostródzkiego pilarza sytuacja została szczęśliwie opanowana. Nazajutrz, w środę rano można było zatem przystąpić do całkowitego usuwania dębu. To również nie było proste, gdyż każda poszczególna gałąź, każdy większy konar musiał być po obcięciu spuszczany powoli i ostrożnie na linach, by nie uszkodzić jakiegokolwiek grobu.
Dąb był rzeczywiście wielki i dlatego prace nad usunięciem tak okazałego drzewa, gałąź, po gałęzi musiały trwać aż dwa dni!
PS.
Administratorka cmentarza dokonała przeglądu pozostałych drzew sprawdzając, czy aby nie grożą one upadkiem. Te wyglądające podejrzanie, tj. mocno pochyłe, bądź zgoła opierające się o sąsiednie okazy odpowiednio oznaczano. Jeśli na wycinkę wyda zgodę Starostwo Powiatowe, kolejne drzewa z miejskiego cmentarza zakończą swój żywot.