Już jakiś czas temu zbudowano parking przy hotelu „Krystyna”, ale mieszkańcy miasta jakby mieli kłopoty z zauważeniem tej inwestycji, bo rzadko stawiali tam swoje samochody, nawet gdy centrum miasta zapchane bywało po brzegi. Ostatnio na tym nowym placu postojowym widać jednak coraz więcej aut, ale są też i uwagi naszych Czytelników w przedmiocie zdradliwego wjazdu. Otóż od strony ul. Żwirki i Wigury do skorzystania z parkingu zachęca taka oto konstrukcja z kostki brukowej – fot. 1. Przecież tak na logikę nie może to być nic innego niźli wjazd na parking, skoro płytki łagodnie schodzą ku asfaltowej nawierzchni.
Niestety, po drogiej stronie wjazd kończy się niespodziewanie wysokim krawężnikiem i pułapka gotowa – fot.2.
KŁADKA KOŃCZY ŻYWOT
Wygląda na to, że nadszedł ostateczny kres kolejowej kładki biegnącej nad torami obok nastawni usytuowanej przy ul. Chrobrego. - Aktualnie trwają prace rozbiórkowe - brzmi komunikat ratusza z czwartku ubiegłego tygodnia. Cóż, wszędobylski „Kurek” asystował rozbiórce już w poniedziałek 26 września, kiedy to w godzinach późnopopołudniowych zjawiła się przy pomoście ekipa z dalekiego Inowrocławia.
Najpierw spawacze podcięli palnikami stalowe belki podtrzymujące schody, a potem do akcji ruszyła koparka. Szast, prast, walnęła zębatą końcówką w konstrukcję i ta wnet rozpadła się na mniejsze elementy, i wejście na kładkę od strony Szkoły Podstawowej nr 3 przestało istnieć - fot. 3. Jak poinformowali robotnicy, z kładką planowali rozprawić się w ciągu trzech dni. Już zdemontowali jedno z wejść, następnego dnia zlikwidują drugie od strony ul. Chrobrego, trzeciego zabiorą się za pomost. Jego rozbiórka odbędzie się przy pomocy specjalistycznych dźwigów i po kładce nie będzie już śladu. Cóż, nic takiego nie nastąpiło, nawet mimo upływu tygodnia. Wszelkie prace rozbiórkowe ustały i co gorsza znikła też, nie wiadomo gdzie, ekipa zajmująca się demontażem. Przy torowisku stoi obecnie tylko opustoszała koparka i to wszystko w kwestii przerwanych robót rozbiórkowych.
SZCZYPTA HISTORII
Przypomnijmy, że kładka łącząca ulice Warszawską ze Skłodowskiej-Curie została wybudowana w 1979 roku i w okresie swojej świetności miała wielkie powodzenie. Służyła głównie pracownikom „Unimy” oraz uczniom pobliskiej szkoły podstawowej. Któż jednak po niej nie spacerował - chyba nie ma i nie było takiego mieszkańca Szczytna, który choćby raz nie wspiął się na jej schody. Później, gdy „Unima” upadła i wyraźnie zmniejszyła się liczba kolejowych połączeń naszego miasta ze światem, popularność kładki spadła.
Piesi zamiast wdrapywać się na dość wysoki pomost, woleli przemykać chyłkiem pod szlabanami. Mimo to, ktoś tam jednak chodził górą, bo w 2003 r. zaczęliśmy otrzymywać od Czytelników sygnały, że stan drewnianego pomostu budzi pewne obawy. - Deski są spróchniałe, skutkiem czego zachodzi obawa, że pękną one pod ciężarem przechodzącego człowieka i może on wylądować na dachu pędzącej niżej lokomotywy, albo wagonów - dzielił się swoim niepokojem jeden z mieszkańców ul. Kolejowej, były kolejarz. Wówczas, czyli 8 lat temu wybraliśmy się na kładkę, aby sprawdzić jej stan. Ku naszemu zdziwieniu, okazało się, że ruch panował tam spory - głównie górą maszerowała młodzież, mimo że szlabany nie były zamknięte. Możemy to udokumentować ciekawym, bo pochodzącym z tamtych czasów archiwalnym zdjęciem, wykonanym w czerwcu 2003 r. - fot. 4.
KŁADKOWE ATRAKCJE
Cóż, pomost biegnący nad torami oprócz czysto użytkowej funkcji czyli zapewnienia przejścia nad torami w razie zamknięcia przejazdu, pełnił także rolę platformy widokowej i swoistego miejsca spotkań. Oto kolejna historyczna fotografia z 2003 r. przedstawiająca małą dziewczynkę, z ciekawością zerkającą w dół - fot. 5. Młoda osóbka, której imienia, niestety, już nie pamiętamy, była zafascynowana widokiem. Mówiła nam, że z wysokości kładki, która wydawała się jej niebotyczna, wszystko wygląda inaczej, ciekawiej i jest takie malutkie. Wracając zaś do naszych oględzin pomostu, to mimo że jego stan techniczny nie wydawał się nam krytyczny, wychodząc z założenia, że lepiej dmuchać na zimne, nim się później sparzyć, przedstawiliśmy sprawę w Urzędzie Miejskim. Reakcja nastąpiła nadspodziewanie szybko.
Sprowadzono do Szczytna fachowców, którzy mieli wykonać ekspertyzę techniczną. W jej wyniku okazało się, że należy przeprowadzić remont kładki albo ją zamknąć. Kolej, jako właściciel, wybrała to drugie - u obu wejść postawiono znaki zakazujące wchodzenia na pomost i tyle. Nie spodobało się to mieszkańcom Szczytna, bo już wtedy (w 2003 r.) przewidywano zwiększenie ruchu kolejowego w związku z uruchomieniem lotniska w Szymanach, ale kolej orzekła, że nie ma funduszy na remont i późniejsze koszty związane z utrzymaniem pomostu. Miasto też nie chciało partycypować w ewentualnych kosztach i klops. Obecnie definitywnie znika z miejskiego krajobrazu pewien, może niezbyt piękny element, ale sentyment pozostaje. Jakoś tak szkoda i łezka kręci się w oku z tego powodu, że kładki już nie będzie...
NIEWARZYWNY PLON
Pani Elżbieta, którą pamiętają nasi Czytelnicy za sprawą gigantycznej cukinii, którą wyhodowała na swojej działce („KM” 33/11), podczas jesiennych prac ogrodniczych wydobyła teraz z ziemi inny, niewarzywny plon. Jest nim nieduża i bardzo zabrudzona moneta wielkości współczesnej dwudziestogroszowej monety.
Po oczyszczeniu, co jak zaznacza pani Elżbieta, nie było łatwe, okazało się, że to tylko 1 grosz za to srebrny, pochodzący z 1824 r. - fot. 6. Nasza Czytelniczka prosi też o krótki komentarz, bo obawia się, czy nie będzie miała najazdu archeologów lub poszukiwaczy skarbów na swoją ulubioną działkę. Możemy uspokoić panią Elżbietę, że do inwazji raczej nie dojdzie. Choć moneta jest dość stara i w dodatku srebrna, kolekcjonerzy nie cenią jej wysoko, a to dlatego, że jest dość powszechna. Na giełdach jej wartość waha się od 6 do 15 zł, zależnie od rocznika i stanu, w jakim jest utrzymana. Nie mniej związane są z nią pewne ciekawostki. Silber groschen, zwany w żargonie znawców „klepakiem” to moneta pruska, bita w XVIII i w pierwszej połowie XIX w. Ponieważ jednak była ona w obiegu na terenach polskich, zdaniem historyków, nie sposób uznać ją za całkowicie „obcą”. Literki pod datą oznaczają mennicę, w której bito dany egzemplarz. Na monecie pani Elżbiety widać „A”, co oznacza, że pochodzi ona z mennicy szczecińskiej. Najczęściej spotykamy jednak „D”, znak mennicy we Wrocławiu. Gdy poszperamy w fachowej literaturze lub na forach internetowych, dowiemy się przy okazji, że mennica wrocławska, choć w czasach, gdy bito w niej „klepaki” była pruska, to ma tradycje dużo starsze, sięgające czasów... Polski piastowskiej.
Już za panowania Bolesława Śmiałego, później Krzywoustego bito w niej monety. Nie miały jednak one charakteru czysto ekonomicznego, czyli pieniądza w obecnym rozumieniu, a raczej symboliczny, podkreślający prestiż danego władcy. Tego przykładem jest halerz wrocławski z czasów piastowskich - fot.7. Taki egzemplarz to już skarb prawdziwy. Powracając zaś do pruskiego grosza, to zauważmy jeszcze jedno - u góry monety widnieje napis, z którego wynika, że dopiero 30 (!) srebrnych groszówek stanowi równowartość 1 talera (talara). Jest to oryginalny system trzydziestkowo- dwunastkowy, dziś kompletnie niespotykany, gdzie 1 taler = 30 silbergroschen = 360 pfennig (pfenning). Poza tym choć moneta nazywana była silben groschen nie bito jej z czystego srebra, a jego stopu z miedzią (50%).