Wraz z nadejściem jesiennych chłodów każdy myśli o zgromadzeniu opału i ogrzaniu swoich czterech ścian. Tymczasem dla Leokadii Fitas napalenie w piecu przez nią, bądź któregokolwiek z sąsiadów, związane jest ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Wadliwa instalacja kominowa powoduje, że starsza kobieta każdą noc musi spędzać poza domem.

Życie w kotłowni

DŁUGA HISTORIA

Leokadia Fitas mieszka w budynku numer 7 przy ulicy Kościuszki. Jej problemy zaczęły się w roku 1991, po remoncie domu przeprowadzonym przez ówczesny ZBK. W mieszkaniu, które od 1992 roku stanowi jej własność, ujawniły się nieprawidłowości w funkcjonowaniu przewodów kominowych. W tym czasie kobieta kilkakrotnie trafiała do szpitala, gdzie lekarze stwierdzali zatrucie tlenkiem węgla. Na przestrzeni czternastu lat sanepid przeprowadził kilkadziesiąt pomiarów i wiele spośród nich wskazywało zagrażające życiu stężenie czadu w powietrzu. Pani Leokadia wydeptywała ścieżki do urzędów i administrującego budynkiem TBS "Jurand", pisała podania i zażalenia, kompletowała mnóstwo dokumentów. Do dnia dzisiejszego uzbierało się ich kilka grubych teczek. O sprawie pani Fitas kilkakrotnie pisał już "Kurek". TBS przeprowadzał kolejne remonty - bezskutecznie. Kominy jak dymiły, tak dymią.

- Mam już dosyć pomiarów, które niczemu nie służą i nieustannych remontów, za które muszę płacić z własnej kieszeni. Odnoszę wrażenie, że wszyscy czekają aż umrę i wtedy będą mieli święty spokój. Urzędnicy traktują mnie jak intruza i nie mogą już na mnie patrzeć - żali się Leokadia Fitas.

Kobieta boi się zostawać na noc we własnym mieszkaniu. Z początkiem sezonu grzewczego zmuszona jest z niego uciekać. Śpi u córki albo u znajomych. Zatrucia czadem oraz wędrowny z konieczności tryb życia zrujnowały jej zdrowie i wpędziły w nerwicę.

NIE MA CZADU, JEST DYM

Tegoroczne pierwsze chłody to dla pani Leokadii ciąg dalszy udręki. Już październiku musiała wzywać straż pożarną. Strażacki protokół jako przypuszczalną przyczynę zadymienia wskazuje nieszczelność przewodów kominowych i wady urządzeń grzewczych. Przed dwoma tygodniami kobieta ponownie trafiła do szpitala, gdzie po raz kolejny stwierdzono zatrucie tlenkiem węgla. Ostatnie pomiary sanepid przeprowadził na początku roku. Nie wykazały one zagrożenia zdrowia i życia. W piśmie skierowanym do TBS "Jurand" dyrektor sanepidu Ryszard Kasprzak stwierdził jednak, że w mieszkaniu wciąż utrzymuje się zadymienie, uniemożliwiające praktycznie pobyt w nim.

- W tym sezonie grzewczym nie przeprowadzaliśmy jeszcze pomiarów u pani Fitas - mówi Grażyna Sosnowska z sanepidu.

Przyczyna jest prosta: pani Leokadia nie chce dłużej ponosić kosztów badań, które w jej przekonaniu niczemu nie służą. Minimum bezpieczeństwa ma jej zapewniać podarowany detektor tlenku węgla.

Dwie wykonane w tym roku przez inżynierów z Ostródy i Olsztyna specjalistyczne ekspertyzy wykazały nieprawidłowości w działaniu kominów i sugerowały administratorowi budynku usunięcie usterek. Kolejną ekspertyzę zleciła niedawno Prokuratura Rejonowa w Szczytnie, która prowadzi postępowanie przygotowawcze w sprawie narażenia Leokadii Fitas na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia. Wynik tej ostatniej nie jest jeszcze znany.

KOMINY DO WYMIANY

Dyrektor TBS "Jurand" Alfred Kryczało twierdzi, że pani Fitas nic poważnego nie zagraża i zapewnia, że zrobił wszystko, żeby instalacja kominowa działała właściwie.

- Po ostatnich sygnałach dotyczących nieprawidłowości jeszcze raz sprawdziliśmy i przeczyściliśmy przewody kominowe. Niedawno poprawiliśmy też odprowadzenie spalin z piecyka w łazience. W mieszkaniu nie ma nadmiernego stężenia tlenku węgla, a sam dym nie naraża nikogo na poważne niebezpieczeństwo - mówi.

Na takie tłumaczenia Leokadia Fitas tylko macha ręką.

- Czy to normalne, że każe mi się mieszkać w kotłowni? Mam kilka orzeczeń lekarskich, które potwierdzają, że nie mogę przebywać w zadymionym pomieszczeniu - irytuje się pani Leokadia i dodaje, że nawet lekki zapach dymu wywołuje u niej mdłości i zawroty głowy.

Dyrektor Kryczało przyznaje, że naprawa części wspólnych budynku, a taką z pewnością jest komin, leży w gestii TBS-u. Zastrzega jednak, że wszelkie naprawy mieszkańcy muszą sfinansować z własnej kieszeni.

Tymczasem stan przewodów kominowych jest na tyle poważny, że wymaga kompleksowego remontu.

- To przedwojenny budynek. Ściany kominowe są mocno zniszczone i popękane. Chcąc cokolwiek naprawić, należałoby je rozbierać i przemurowywać. To bardzo kosztowna renowacja - mówi Julian Radawiec, powiatowy inspektor budowlany.

KTO MA PŁACIĆ

Wspólnota mieszkaniowa nie chce pokrywać kosztów napraw. Jej członkowie uważają, że usterki powstały w wyniku źle przeprowadzonego remontu, a przy odbiorze mieszkań wprowadzono ich w błąd. Wydane wówczas ekspertyzy były nierzetelne. W tej sprawie zapadły zresztą wyroki skazujące przed sądem rejonowym w Nidzicy. Za wydanie błędnych opinii odpowiedziała ekipa kominiarska badająca kominy po remoncie.

Kto zatem powinien płacić? Obydwie strony dochodzą swych racji przed sądem. Pani Fitas wniosła do Sądu Okręgowego w Olsztynie sprawę o zwrot kosztów napraw i rekompensatę za poniesione straty. Powództwo zostało w pierwszej instancji oddalone, ale sąd w Białymstoku uwzględnił apelację i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. Natomiast przed Sądem Rejonowym w Szczytnie toczy się postępowanie przeciwko Leokadii Fitas, która nie pokryła kosztów wymiany wkładów kominowych. Jej pełnomocnik, adwokat Marek Barnowski twierdzi, że w świetle przepisów prawa sytuacja jest jednoznaczna.

- Za obecny stan rzeczy odpowiada ekipa, która odbierała kominy po remoncie. Ona też powinna czuwać nad ich prawidłowym funkcjonowaniem. W tym przypadku dzieło było od początku wadliwie wykonane, zaś mieszkańcy zapłacili za prawidłową instalację, notabene na podstawie nierzetelnej ekspertyzy. Za wszelkie naprawy powinien płacić TBS - twierdzi mecenas Barnowski.

Przedstawiciele władz miejskich widzą tylko jedną możliwość wyjścia z patowej sytuacji. Wiceburmistrz Danuta Górska uważa, że problem zostanie rozwiązany po podłączeniu budynku do centralnej kotłowni.

- Potrzebny jest stosowny wniosek mieszkańców. Jeśli wyrażą taką wolę, prace mogą zostać wykonane w przyszłym roku. Oczywiście na ich koszt - zaznacza wiceburmistrz Górska.

Za podobnym rozwiązaniem optuje Julian Radawiec, który twierdzi, że w ten sposób zniknie zagrożenie związane z nieszczelnymi kominami i funkcjonowaniem małych kotłowni w mieszkaniach.

Wspólnota mieszkaniowa jest oczywiście zainteresowana takim wariantem. Sprawa rozbija się jednak o pieniądze. Nikt z mieszkańców budynku przy ulicy Kościuszki 7 nie zamierza płacić za prace nad nową instalacją.

- Za podłączenie do kotłowni nie zapłacimy ani złotówki. Stan kominów to konsekwencja prac sprzed czternastu lat. Pieniądze powinno wyłożyć miasto - uważa Maria Ziółek, przedstawicielka wspólnoty mieszkaniowej.

Sezon grzewczy dopiero się rozpoczął. Przed Leokadią Fitas kolejna, czternasta już zima tułania się po cudzych mieszkaniach.

Wojciech Kułakowski

2005.11.30