Nie wiem dlaczego zebrało mi się ostatnio na wspomnienia. Wesołe wspomnienia z minionych lat. Lat dawnych, czyli czasu młodości. Może to zawsze tak bywa na wiosnę?
Chciałoby się cieszyć byle czym („ja to się cieszę byle czym...” śpiewał w latach siedemdziesiątych Wojciech Skowroński), ale to dzisiejsze byle co jest „smutne czegoś”. Jakże cieszyć się nim? Kiedy Jan Pietrzak startował niegdyś w wyborach na Prezydenta Polski zapowiadał, że może za jego władzy nie będzie lepiej, ale na pewno będzie weselej. Dzisiaj jest akurat odwrotnie. Ogłoszono narodowi „dobrą zmianę”, czyli jest lepiej. Tylko dlaczego jest tak cholernie smutno? Gdzie te igrzyska?!
Dla odprężenia powspominajmy lata dawno minione. Wszak w ponurym okresie PRL-u igrzysk nie brakowało. Bywały lepsze lub gorsze. Niektóre tragicznie żenujące, ale także takie, które warto przypomnieć. Wspomnijmy zatem letnie festiwale piosenek. Szacowne dwa główne, czyli Opole i Sopot oraz dwa podrzędniejsze, poniekąd żenujące z uwagi na ich propagandowy charakter, czyli Kołobrzeg i Zieloną Górę. Festiwale w wymienionych miastach odbywały się co roku, kolejno w czerwcu, lipcu, sierpniu i ostatni z nich na jesieni.
Opole to naprawdę było coś!