Artyści i polityka

Przed wielu laty należałem do grupy projektantów wielkiej wystawy osiągnięć Polski za rządów Edwarda Gierka. Wystawę pod nazwą „Poland Today” otwarto w Chicago w roku 1974. Po miesięcznej ekspozycji w Museum of Science & Industry powędrowała ona na cały rok do innych miast USA.

Jeszcze w okresie powstawania pierwszych prac projektowych zaistniał poważny problem polityczny. Otóż przy wejściu na tak wielką i ważną wystawę należało wyeksponować Orła Białego – godło Polski. Tymczasem aktualnie obowiązujący wizerunek królewskiego ptaka był bez korony, a na taką jego wersję, pod presją miejscowej Polonii, absolutnie nie zgadzała się strona amerykańska. No i co tu zrobić?

Poważny problem musieli jakoś rozwiązać artyści – projektanci. No i rozwiązali, a konkretnie generalny projektant wystawy, grafik Tomasz Rumiński, który wymyślił, że bramę wejściową na teren ekspozycji zdobić będzie komplet ogromnych orłów – polskich symboli w kolejnych wersjach historycznych. Czyli od orła piastowskiego, poprzez dalsze epoki, aż po współczesność. W tak dostojnym komplecie wizerunków polskiego godła nikomu już nie przeszkadzało, że ostatni z przedstawicieli gatunku pozbawiony jest korony. Dwumetrowe płaskorzeźby umieszczono na biało – czerwonych masztach i opleciono ogromnymi (sztucznymi) malwami.

Najbardziej ucieszył się wykonawca owego dzieła. Rzeźbiarz, którego nazwiska nie mogę sobie przypomnieć. Pamiętam jedynie, że był to nieprawdopodobny grubas. Początkowo zamówiono u niego wykonanie jednej płaskorzeźby, a tu nagle zlecenie wielokrotnie powiększono. Wcześniej określono honorarium za jedną sztukę. Dość wysokie. Chłopina ledwo zdążył z robotą, ale też zarobił, jak na tamte czasy, wręcz nieprawdopodobne pieniądze.

Podobny kompromis w owych latach wymyślili inni artyści, bodaj że pod wodzą warszawskiego architekta Alberta Roznera. Chodziło o zaprojektowanie przydrożnego znaku, który wskazywałby historyczne miejsca walki i męczeństwa. Uświęcona tradycją forma krzyża absolutnie nie wchodziła w rachubę. Nie te czasy! I wówczas wymyślono, że będzie to wizerunek miecza wbitego w podłoże. Taki miecz ma niemal dokładnie kształt krzyża, ale zawszeć to przecież tylko miecz.

Przy okazji… – architekt Rozner bywa w Szczytnie, bowiem niedaleko posiada domek letniskowy. Są wakacje. Być może właśnie oto czyta sobie „Kurka”. Zatem pozdrawiam i mam nadzieję, że odtwarzając dawne czasy z pamięci nie popełniłem błędu.

Spójrzmy na tytułowy temat jeszcze bardziej historycznie.

Genialny poeta Julian Tuwim; przedwojenny kabaretowy twórca, wielbiciel Józefa Piłsudskiego i przyjaciel Wieniawy już na początku lat czterdziestych zaczął komunizować. Po wojnie, którą spędził w Brazylii, wrócił do stalinowskiej Polski. Dla rządzących w kraju komunistów był to ogromny sukces propagandowy. Tuwima powitał w Gdyni sam Borejsza. Do Warszawy poleciał rządowym samolotem. Otrzymał od władz eleganckie mieszkanie w podwarszawskim Aninie, limuzynę i posadę dyrektora artystycznego Teatru Nowego. Tu nie było żadnych kompromisów. Autor „Lokomotywy” rewanżował się wierszami o Stalinie i Bierucie, a także o przodującym narodzie radzieckim.

Julian Tuwim zmarł w roku 1953. Nie dane mu było tworzyć w nowej rzeczywistości. Gdyby tak było, być może zamazałby późniejszą twórczością, podobnie jak inni pisarze, wizerunek poety socrealizmu.

Po śmierci artysty jego żona musiała wyprowadzić się z Anina. Zamieszkał tam Piotr Jaroszewicz. Żona – Stefania przeżyła Juliana Tuwima o czterdzieści lat. Całe archiwum męża przekazała do Muzeum Literatury w Warszawie. Warto dodać, że córka poety - Ewa Tuwim pieniądze z tantiem jakie wciąż wpływają z okazji wystawiania i wydawania utworów ojca przekazała w całości na fundusz SOS Jacka Kuronia. Natomiast pamiątki jakie zostały w domu po śmierci matki oddała do jednego z domów aukcyjnych. Ten sprzedał je, a uzyskane pieniądze, zgodnie z wolą pani Ewy, przekazał w formie daru dla Domu Artystów Weteranów w Skolimowie.

Andrzej Symonowicz