Ballada o rozrzedzaniu

Tydzień temu napisałem felieton kulinarny o różnicy między przedwojennymi, gęstymi flakami z pulpetami, a obecnie modną zupą, nazywaną flakami po warszawsku. Podjęty temat zamierzałem uogólnić, porównując gastronomiczne realia do innych przejawów życia publicznego. Miejsca nie starczyło, zatem poprzednie dywagacje pozostawiam kucharkom i kucharzom. Natomiast dzisiaj, rozrzedzanie wodą potrawy gęstej i tłustej - oraz niezdrowej i kosztownej - do konsystencji zupki przyjaznej dla organizmu i na każdą kieszeń, spróbuję wykorzystać inaczej. Po prostu jako przykład pewnej degradacji, która wydaje mi się dość powszechną w obecnej rzeczywistości.

Moją ulubioną książką lat młodzieńczych byli „Trzej Muszkieterowie” Aleksandra Dumas. Jest tam opisana następująca scena. Portosa zaproszono na obiad do mieszczańskiej, paryskiej rodziny, bodajże prokuratora (nie mam pod ręką książki, więc nie jestem do końca pewny jaką też funkcję pełnił gospodarz - właściciel kancelarii prawniczej). Do obiadu zasiedli pan domu z małżonką, muszkieter Portos, a także dość liczne grono pisarczyków zatrudnionych w kancelarii. Do kielichów nalano wszystkim czerwonego wina. Obyczaj francuski nakazuje, aby wina dolewać do kieliszków mniej więcej wtedy, kiedy połowa została wypita. Toteż dolewano. Ale porządnego wina nalewano tylko Państwu! Pisarczykom, za każdym razem, uzupełniano niedobór napoju wodą. Pod koniec obiadu płyn w ich kieliszkach był już całkowicie przezroczysty.

Jest taka telewizyjna stacja TVN 24. Zawsze kojarzy mi się z dopełnianiem kieliszków dumasowskim pisarczykom. Najpierw podaje się jakąś wiadomość. Załóżmy, że nawet dość ważną, choć to w owej stacji raczej rzadkość. Wiadomość już przekazano i od tego momentu rozpoczyna się cykl kilkudniowych komentarzy przeróżnych ni to celebrytów, ni to dziennikarzy, czy też jakichś „niby-posłów”. Piszę niby-posłów, bo są to ludzie, którzy prawdopodobnie mieszkają w TVN, bowiem na każdą okazję są pod ręką. Kiedy zatem „posłują”? I czy w ogóle cokolwiek pożytecznego robią poza „międleniem” kolejnych tematów?

No i jaki jest efekt ostateczny owych komentarzy? Dawno już zapomniano o co chodzi. Retoryczne popisy telewizyjnych komentatorów całkowicie zaćmiły meritum. Nagle okazuje się, że nie jest ważne to co naprawdę się wydarzyło. Znacznie ważniejsza staje się polemika panów Kłopotka, Kalisza, Niesiołowskiego i innych, a ich nadęte lub przewrotne tyrady sprowadzają omawiany problem do ciężaru gatunkowego, no i koloru zawartości kieliszków mizernych pracowników kancelarii prawniczej. No cóż - pospólstwo jest pospólstwem i jak mówił pewien dzisiejszy eurodeputowany - ciemny lud i tak wszystko kupi. A to, że prawdziwe życie toczy się obok? Prawdziwe życie, to pieniądze. O nie trwa walka i wokół nich toczy się polityka. Ale maluczkim wara od tego. Jeszcze im może się w głowie poprzewracać. Tak, że lepiej od razu dolać im wody. Zimnej.

Od niedawna w szczycieńskim Kauflandzie kasjerki mają obowiązek pytania każdego kolejkowicza, czy zakupy się udały. Wspaniały przykład traktowania klientów jak debili. Biedne dziewczyny głupawo podpytują ludzi, którzy codziennie przychodzą do sklepu po mniej więcej to samo. Dla nich nie istnieje problem zakupów udanych, czy nieudanych. Ważniejsze jest ile muszą zapłacić. To w końcu tylko Kaufland, a nie perfumeryjne salony Elizabeth Arden. I taka rutynowa odzywka na pewno nie podbuduje umęczonej Kowalskiej, która przyszła po pieczywo, twaróg i jajka. Znowu woda zamiast wina. Myślę, że należałoby raczej dorzucić kilka pracowitych pań do niewydolnego działu mięsnego, a także usprawnić dział alkoholowy, który funkcjonuje normalnie tylko wtedy, gdy jest tam pan Krzysio. A durnego pytania oszczędzić by należało. W myśl sienkiewiczowskiego „kończ waść, wstydu oszczędź”.

Andrzej Symonowicz