Już niedługo rozpoczną się wakacje i sezon urlopów. Niektórym z nas, być może, uda się zrealizować marzenia o zagranicznych wojażach, eleganckich hotelach, ciepłych basenach i egzotycznych potrawach. Komu nie uda się tego lata, to może za rok? Ale zawszeć jakaś szansa jest.
Tymczasem jak to bywało niegdyś? W dawnym PRL-u. Zwłaszcza za siermiężnych czasów Władysława Gomułki. Ano można było (od biedy) odwiedzić poniektóry z zaprzyjaźnionych krajów wspólnego obozu. Szczególną atrakcję stanowiła Bułgaria, której słoneczne wybrzeże i klimat zastępowały Polakom jakże modne dzisiaj francuskie Lazurowe Wybrzeże, Egipt, czy hiszpańskie Costa Brava.
W Bułgarii byłem trzykrotnie. Pierwszy raz jeszcze jako student, czyli w latach sześćdziesiątych (Gomułka). Drugi raz pod koniec lat siedemdziesiątych (Gierek) i całkiem niedawno, bo zaledwie kilka lat temu, aby odnowić dawne wspomnienia.
W roku 1965 mieszkałem w domu wczasowym w Drużbie. Jest to niewielka, ale urocza nadmorska miejscowość w połowie drogi między Warną (8 km od stolicy), a Złotymi Piaskami. Za czasów socjalistycznych kurort ów nazwano „Dróżba”. Dziś wrócił do swojej dawnej, historycznej nazwy St Konstantin & Elena. Z miejscem tym związana jest pewna szczególna ciekawostka. Otóż na terenie St Konstantin znajduje się niewielki, ogrodzony kawałek ziemi, który formalnie jest terytorium Polski. W roku 1928 car Ferdynand podarował tę działkę Polakom w podziękowaniu za pomoc humanitarną, jaką władze Warszawy udzieliły mieszkańcom bułgarskiej Starej Zagory po trzęsieniu ziemi. W roku 1935 Polska postawiła tam dom wypoczynkowy, który przed wojną był w dyspozycji władz Warszawy. Po wojnie budynkiem administrował Urząd Rady Ministrów i organizowano tam luksusowe, odizolowane od otoczenia, wczasy dla partyjnych dostojników. Polski Dom Wczasowy istnieje nadal i jeśli ktoś z państwa chciałby tam spędzić urlop, to jest to możliwe. Dysponentem miejsc jest Centrum Obsługi Kancelarii Premiera i tam można opłacić pobyt w polskiej enklawie na bułgarskim Złotym Wybrzeżu.
Do dawnej Drużby polecieliśmy z żoną w roku 2006. Byłem ciekaw co też mogło się tam zmienić. No cóż – morze i plaża są te same. Żółty piasek, ciepła, słona woda. Słońce. Powstało wiele nowych hoteli. Trzeba przyznać, że doskonale i nowocześnie wyposażonych. Plaża przy owych obiektach oraz najbliższe otoczenie są czyściutkie i stosownie uzbrojone w rekreacyjne urządzenia. Ale już kilka metrów dalej mogłem zaobserwować dokładnie takie samo dziadostwo jakie pamiętam sprzed czterdziestu lat. Drogi z popękanego betonu, badyle i splątane chaszcze oraz ogólny śmietnik. No, ale za to było tanio, a jedzenie w licznych, ogródkowych knajpkach znakomite. Osobiście gustuję w szaszłykach, a te można było konsumować w najrozmaitszych odmianach i wielkościach.