Na brak porządnego chodnika narzekają mieszkańcy ulicy Niepodległości w Dźwierzutach. Władzom gminy zarzucają, że te nie potrafią wymusić na Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad szybszej realizacji inwestycji polegającej na wymianie nawierzchni i traktów dla pieszych w tej wsi. - Nie stać nas, żeby dokładać do cudzych zadań – broni się wójt Tadeusz Frączek.

Chodnikowa ruina

PONIŻEJ JEZDNI

Chodniki to swego rodzaju pięta achillesowa Dźwierzut. Co prawda wzdłuż głównych ulic, stanowiących fragment drogi krajowej nr 57 nowych (część z nich zbudowano zaledwie kilka lat temu) traktów dla pieszych nie brakuje, to są również miejsca, gdzie przechodzień nie może czuć się komfortowo ani bezpiecznie. Co gorsza, solidnych chodników brakuje właśnie tam, gdzie z uwagi na natężenie ruchu i częstą obecność pieszych, powinny się one znajdować. Tak jest chociażby na wysokości cmentarza oraz na ulicy Niepodległości, w samym środku wsi, między siedzibą gminnej biblioteki a pocztą. Na drugim ze wspomnianych odcinków znajduje się wprawdzie coś, co od biedy można by potraktować jako chodnik, ale co w praktyce przestało nim jednak być dawno temu. Leżące tam płytki i krawężniki mieszkańcy Dźwierzut układali metodą czynu społecznego w latach 70. Od tamtej pory nie były one ani razu wymieniane. Ruiny dopełniła operacja układania światłowodów – po zakończeniu prac chodnik się zapadł, skutkiem czego znajduje się on dzisiaj na tym samym poziomie co jezdnia, a miejscami nawet poniżej niej. Tymczasem każdego dnia korzysta z niego wiele osób. W pobliżu znajdują się sklepy, biblioteka i urząd pocztowy. O tym, jak niebezpieczne to miejsce wie najlepiej mieszkający na ul. Niepodległości Jerzy Janicki.

- Kilka lat temu samochód najechał na chodnik i zahaczył moją sąsiadkę. Zimą, kiedy jest ślisko, strach tędy przejść. Kierowcy nie widzą często, gdzie znajduje się granica jezdni i jeżdżą na wyczucie – mówi.

JESZCZE KILKA LAT

Chodnik, podobnie jak biegnąca przy nim szosa znajdują się w zarządzie Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Do nich zatem należy doprowadzenie go do stanu używalności. W planach na najbliższe lata GDDKiA ma wprawdzie remont drogi nr 57 w samych Dźwierzutach, ale datę rozpoczęcia prac drogowcy wyznaczyli dopiero na rok 2011. Przy okazji wymiany nawierzchni odnawiane będą wtedy również chodniki.

Wizja przemieszczania się w ciągu najbliższych czterech lat po zdezelowanym i niebezpiecznym trakcie wydaje się mieszkańcom trudna do przyjęcia. Od władz samorządowych oczekują, że te, w drodze pertraktacji z GDDKiA przyspieszą termin inwestycji.

- Plany dotyczące chodników są zbyt odległe. Gmina, w trosce o bezpieczeństwo mieszkańców powinna mocniej naciskać w tej sprawie na drogowców – uważa Jerzy Janicki. Tymczasem, jego zdaniem, dźwierzuccy samorządowcy do sprawy zabierają się zbyt opieszale.

- Już rok temu poruszałem tę sprawę na sesji, a od tego czasu nie wydarzyło się nic – narzeka.

COŚ ZA COŚ

Z takim stanowiskiem całkowicie nie zgadza się wójt Tadeusz Frączek. Włodarz gminy zaprzecza, jakoby w sprawie chodników gmina w ciągu ostatniego roku nie kiwnęła palcem.

- Kilkakrotnie jeździliśmy do Olsztyna, gdzie rozmawialiśmy na ten temat z dyrektorem oddziału GDDKiA, prowadziliśmy z nimi korespondencję. Działań z naszej strony było naprawdę dużo – twierdzi wójt. Nie ukrywa jednak, że w toku pertraktacji niewiele wskórał.

- Postawiono nam jasne warunki. Jeśli sfinansujemy dokumentację techniczną chodnika, to ich inwestycja zostanie przyspieszona. Na to nas jednak nie stać – mówi Tadeusz Frączek. Szacuje, że opracowanie stosownych dokumentów kosztowałoby gminę 20-30 tys. złotych. Tymczasem dźwierzucki samorząd, noszący się z zamiarem zrealizowania w najbliższych latach poważnych inwestycji przy współudziale środków unijnych, przed wydaniem każdą złotówkę ogląda dwa razy.

- W tej sytuacji nie możemy dokładać do zadań, które nie należą przecież do naszych kompetencji – wyjaśnia wójt. Takie tłumaczenia nie przekonują jednak Jerzego Janickiego.

- Doświadczenie wskazuje, że dopóki nie dojdzie do poważnego wypadku, to takie sprawy się lekceważy. Obawiam się, że tak jest również w tej sytuacji – martwi się Janicki.

Wojciech Kułakowski/Fot. W. Kułakowski