W Marksewie spłonął doszczętnie dom, w którym mieszkała 88-letnia matka wraz z 66-letnim synem. Kobieta jest przekonana że pożar wzniecił właśnie on. Syn z kolei twierdzi, że do dramatu doszło wskutek nieszczęśliwego wypadku. Oboje, jeszcze rok temu wiodący zgodne życie, nie chcą teraz mieć ze sobą nic wspólnego.
NIE JESTEM WARIATEM!
Życie pod wspólnym dachem 88-leniej pani Janiny i jej 66-letniego syna Ryszarda wraz z konkubiną Zuzanną przez szereg lat układało się zupełnie poprawnie. Całą trójką uprawiali spory przydomowy warzywniak w Marksewie, a Ryszard prowadził hodowlę gęsi, dzięki której dorabiał do emerytury. Niestety, rok temu, po śmierci konkubiny, relacje między nim a matką uległy znacznemu pogorszeniu.
W ubiegłym tygodniu doszło do dramatycznych wydarzeń. Spalił się ich dom. Podejrzenie padło na Ryszarda B. Ten twierdzi, że był to wypadek.
- Przecież nie jestem wariatem i nie podpalałbym własnego domu, jedynego mojego majątku - tłumaczy.