Zwykła spostrzegawczość i dobry sprzęt fotograficzny nie wystarczają, aby zrobić naprawdę udane zdjęcie. Do tego potrzebna jest jeszcze wrażliwość i umiejętność nawiązania kontaktu z drugim człowiekiem. Cechy te ma z pewnością Arkadiusz Dziczek, szczycieński artysta fotografik, którego prace można oglądać w Miejskiej Bibliotece Publicznej.

Czerń i biel w odcieniach

Wędrówki po Indiach

Arkadiusz Dziczek to postać dobrze znana miłośnikom fotografowania. Jego prace od kilku lat są nagradzane na międzynarodowych konkursach i publikowane w prasie. Jest absolwentem pedagogiki i wychowania artystycznego na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Studia ukończył w 2002 roku. Profesjonalnym fotografowaniem zajmuje się dopiero od paru lat. Prezentowane na wystawie zatytułowanej "Monsunowe portrety" prace są plonem podróży po północnych Indiach. Arkadiusz Dziczek pojechał tam w 2001 roku. Jak wspomina, do wyjazdu doszło przypadkowo.

- Wybierałem się ze znajomą w podróż do Uzbekistanu, ale nie dostaliśmy wiz. Wtedy pojawiła się możliwość wyjazdu do Indii. Spędziłem tam wspaniałe wakacje, podczas których zrobiłem wiele udanych zdjęć - mówi.

Czarno-białe fotografie przedstawiają ludzi napotkanych na wędrownym szlaku. Są to przede wszystkim dzieci, tybetańscy mnisi i pasterze. Wśród prezentowanych w bibliotece prac znalazło się zdjęcie nagrodzone pierwszym miejscem na międzynarodowym konkursie zorganizowanym jesienią ubiegłego roku przez rozgłośnię BBC. Przedstawia ono himalajskiego pasterza niosącego nowo narodzoną owcę.

Nie tylko portrety

Tytuł wystawy otwartej 27 kwietnia jest jednak nieco mylący, bo wśród eksponowanych fotografii znalazły się nie tylko portrety. Można podziwiać także surowy, górski krajobraz, w który zostały wkomponowane himalajskie wioski i klasztory. Ukazana na zdjęciach przyroda pozwala zorientować się, w jakich warunkach żyją mieszkańcy Indii, jakie są ich codzienne zajęcia. Arkadiusz Dziczek przyznaje, że nie każdy człowiek nadaje się do portretowania.

- Dobry portret można zrobić tylko komuś, kto sporo przeżył i po kim widać emocje - twierdzi.

Z nawiązaniem kontaktu z Hindusami szczycieński fotografik nie miał większych problemów. Najczęściej jednak, wiedziony zawodową intuicją, najpierw robił zdjęcie, a dopiero później rozmawiał z napotkanymi osobami. Nie kryje, że w Indiach pracowało mu się dużo łatwiej niż w Polsce. Jego zdaniem Polacy nie lubią być fotografowani.

- U nas ciągle pokutują obawy rodem z PRL-u. Ludzie traktują aparat fotograficzny jak narząd do wycinania serca i duszy. Wciąż boją się, że może posłużyć np. do inwigilacji - mówi.

(łuk)

2005.05.04