Cały tydzień nie było mnie w Szczytnie. Spędziłem ten czas w Warszawie. Jak zwykle obszedłem znane mi stare kąty, odnotowując wszystkie zmiany. Ostatni raz byłem w Stolicy we wrześniu, pół roku temu i zauważyłem, że przez ten czas kilka znanych mi lokalików padło, za to inne trzymają się mocno.
Pączki od Bliklego, wciąż w tej samej cukierni przy ulicy Nowy Świat, smakują dokładnie tak samo jak sześćdziesiąt lat temu, kiedy to, jako dzieciak, mieszkałem tuż obok. Nadal stanowią absolutny „wzorzec pączka” i jeden egzemplarz powinien znaleźć się w francuskim mieście Sevres w gablocie, obok wzorca metra. Natomiast ostatnią autentyczną, peerelowską restaurację CORSO, gdzie można było palić papierosy, a jadło się obficie, tanio i według menu nie zmienianego od pięćdziesięciu lat, zastałem w trakcie likwidacji. Jadałem tam (z popitką) jeszcze jako student. We wrześniu 2016 biesiadowałem w tymże lokalu z grupą przyjaciół ze Szczytna. Ku ich wielkiemu zadowoleniu. Szkoda, że było to ostatni raz. Kilka lat temu knajpce owej, mieszczącej się przy placu Zbawiciela, poświęciłem cały kurkowy felieton. Jak widać pożegnalny.
Knajpy knajpami, ale co innego zafascynowało mnie, jako architekta, w Warszawie.