Wielokrotne podziały gruntów budowlanych na Nowym Gizewie i bałagan w dokumentach doprowadziły do tego, że nie wiadomo, czy to, co jedni biorą za drogę jest nią czy też nie. Geodezyjny galimatias powoduje nie tylko codzienne utrudnienia komunikacyjne, ale też sąsiedzkie kłótnie.

Drogowy pat

CIĄGŁE PODZIAŁY

Jeszcze kilkanaście lat temu na terenie Nowego Gizewa stały tylko pojedyncze domostwa. Teraz ich liczba gwałtownie wzrasta, w podszczycieńskiej miejscowości buduje się coraz więcej osób. Zagęszczenie posesji wiąże się z wciąż nowymi podziałami gruntów. Do powstającego w szybkim tempie osiedla brakuje też drogi dojazdowej z prawdziwego zdarzenia. Ta, która jest, przypomina raczej polny trakt, a poruszają się po niej nie tylko pojazdy mieszkańców, ale także ciężarówki przewożące towar do pobliskiej hurtowni budowlanej. W 1991 roku Roman Kordowski zakupił tu dwie działki, które dwa lata później gmina przemianowała na budowlane.

- Nabyłem je wraz drogą dojazdową do posesji - mówi mieszkaniec Nowego Gizewa.

W 1999 roku sąsiad, od którego kupił grunty, wynajął geodetę i zrobił kolejny podział.

- Dokonał go tak, że pozbawił mnie oraz właścicieli działek kupionych przed 1999 rokiem drogi - skarży się Kordowski.

Według niego wina leży po stronie gminy, która zaakceptowała błędny podział ziemi. Roman Kordowski wraz z kilkoma innymi właścicielami gruntów interweniował już w tej sprawie u wójta w 2001 roku, ale bez powodzenia.

- Dostaliśmy odpowiedź, że gmina nie jest władna, by rozstrzygnąć sprawę, a wszelkich roszczeń mieszkańcy powinni dochodzić przed sądem - opowiada.

Podobne stanowisko zajął obecny wójt gminy Szczytno Sławomir Wojciechowski. Według Romana Kordowskiego dostępem do spornego odcinka drogi zainteresowanych jest około dziesięciu rodzin mających domy w sąsiedztwie.

- To, że nie możemy tamtędy jeździć, stanowi dla nas spore utrudnienie - przyznaje inny mieszkaniec Nowego Gizewa Piotr Chmielewski.

DROGA, KTÓREJ NIE MA

Jeszcze do niedawna właściciel spornego terenu pozwalał przemieszczać się po nim mieszkańcom. Teraz jednak zagrodził przejazd. Zarzuty stawiane przez sąsiadów odbiera ze zdziwieniem.

- Tu nigdy nie było i nie ma żadnej drogi. Nie jest też prawdą, że pan Kordowski nie ma dojazdu do swojej posesji, bo bez problemu może dotrzeć do domu po istniejącej już drodze gminnej - wyjaśnia Jerzy Kaczmarek.

Roman Kordowski ma jednak inne zdanie na ten temat.

- Każdy, kto kupuje działkę musi mieć zapewniony do niej dojazd. Tymczasem żeby dostać się do domu, muszę nadkładać pół kilometra. Nie sposób też wjechać tu większym samochodem, bo nie można zawrócić - narzeka mieszkaniec Nowego Gizewa.

Jeszcze większy problem ma jego brat. Dojazd do jego działki wiedzie właśnie przez zagrodzony odcinek. Dostać się tam można jedynie przez posesję Romana Kordowskiego.

Patowa sytuacja zaostrza sąsiedzki konflikt. Coraz częściej dochodzi do kłótni, wyzwisk i wzajemnych oskarżeń. Kordowscy zarzucają Kaczmarkowi, że domaga się myta za korzystanie z biegnącej pod jego nieruchomością linii wodno-kanalizacyjnej. Ten drugi z kolei oskarża sąsiada o to, że bez jego zgody podłączył się do sieci.

GMINA CZEKA NA WNIOSEK

Gminni urzędnicy na razie nie chcą komentować całej sprawy. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że zgodnie z istniejącą dokumentacją, sporna droga... nie istnieje. To, za co biorą ją niektórzy mieszkańcy jest częścią nieruchomosci wchodzacej w skład siedliska. Wszystkie podziały dokonywane w latach 90. były robione nie na zlecenie gminy, lecz właścicieli nieruchomości, a wszelkie decyzje wydawał ówczesny Urząd Rejonowy.

- Jesteśmy na etapie wyjaśniania tej sprawy. Pan Kordowski powinien przedstawić stosowny wniosek wraz z załącznikami odnośnie istniejącej sytuacji. Dopiero wtedy zajmiemy stanowisko - mówi Jerzy Tyczyński, inspektor ds. komunikacji w Urzędzie Gminy Szczytno.

Zastrzega jednak, że nawet w przypadku wyjaśnienia sprawy, gmina nie jest władna do wydawania jakichkolwiek decyzji.

- Możemy jedynie wystosować pismo z pouczeniem, jak problem rozwiązać. Decyzji nie podejmiemy, bo to należy do właściciela gruntu, a tym jest pan Kaczmarek - mówi Jerzy Tyczyński.

Stanowisko to nie satysfakcjonuje Romana Kordowskiego. Jego zdaniem za powstały bałagan odpowiadają urzędnicy.

- Wszystko wskazuje na to, że sprawa znajdzie swój finał w sądzie - zapowiada.

Ewa Kułakowska

2006.04.26