odc. 107

Letni wczesny świt podnosił się razem z ciepłą mgłą zacierającą kontury drzew walczące skutecznie z odchodzącym mrokiem nocy. Nad jeziorem mgła jeszcze zgęstniała. Długi drewniany pomost kończył się zaraz za drugim przęsłem, a jego przednia część objęta była białą tajemnicą. Zaspany Kowalski powoli szedł wąską ścieżką pomiędzy wysokimi łodygami trawy, której mokre źdźbła zimnym dotykiem masowały owłosione łydki. Ziewał potężnie.

- Tylko taki idiota jak ja zrywa się przed świtem, aby moczyć kije nie wiadomo po co! – sceptycznie ocenił swoje wędkarskie szanse.

Z ulgą zrzucił do łódki zestaw wędek, zanęt i innych akcesoriów, bez których szanujący się wędkarz w XXI wieku nie pokazuje się nad wodą. Siadł do wioseł i powoli wypłynął na znaną sobie od lat zatoczkę. W gęstej mgle widział nie wiele dalej niż dziób łodzi.

- To chyba tu … - rozglądał się niepewnie dookoła, szukając miejsca, gdzie wczoraj wrzucił do wody wiaderko zanęty. Przesiadł się na rufę i powoli wpuścił w głębinę sznur zakończony kotwicą.

- Za płytko, cholera, to nie tutaj! – wyciągnął kotwicę i kilka razy odepchnął się wiosłami. Jeszcze raz sprawdził kotwicą głębokość. Tym razem sznur wysuwał się długo, zdecydowanie zbyt długo.

- Miały być trzy metry, a tu jest chyba z siedem. Gdzie ja, cholera, jestem? – zaklął pod nosem – Trzeba było kupić dżipiesa i echosondę! – wyrzucał sobie skąpstwo. Powoli wiosłując, usiłował odnaleźć zagubione we mgle łowisko. Mgła jeszcze chyba zgęstniała.

- Hmm… chyba tutaj? – bez przekonania wypuścił obie kotwice i zajął się uzbrajaniem wędek. Przez mgłę doszedł go narastający z oddali szum, którego natężenie szybko rosło. Z prawej strony pojawiło się nad łodzią kilka ledwo zarysowanych cieni. Z łomotem przemknęły, wydawało się nad samą głową Kowalskiego, aż przysiadł na dnie.

- Co za diabelstwo?! – splunął za burtę i chociaż nie był strachliwy, w sercu odczuł dziwny niepokój. Prawdę mówiąc, odechciało mu się już i ryb i wędkowania. Najchętniej wróciłby na brzeg i do ciepłego łóżka. Na wodzie, tuż obok burty, bo dalej byłyby niewidoczne kołysały się dwa spławiki. Spojrzał na nie z niechęcią.

- Odczekam z dziesięć minut i jak nic nie skubnie, to zwijam majdan! – postanowił.

Nie musiał czekać nawet dwóch minut. Prawy spławik nagle kilka razy delikatnie drgnął, rozpraszając po gładkiej powierzchni wody ledwo widoczne kręgi. Po chwili powoli położył się na boku po czym wyraźnie mocno szarpnięty zdecydowanie zanurkował w ciemną toń. Kowalski tyle razy ćwiczonym ruchem podciął wędkę, z drżeniem emocji czując opór na drgającej szczytówce. - Spory leszcz… - pomyślał, lekko pokonując opór ryby zataczającej pod wodą szerokie łuki. Powoli obracał korbką kołowrotka, podciągając zdobycz do burty.

- Podbierak…? – zastanowił się przez moment. – Nie, chyba nie jest taka duża, mam świeży mocny przypon, nie urwie się.

Zdecydowanym, płynnym ruchem podniósł kij do góry i pod powierzchnią wody błysnął, przebijając opar mgły blaskiem łuski złocisty kształt ryby.

- Co jest? Co to za dziwo? – wędkarska ciekawość przyprawiła go o szybsze bicie serca. Niezbyt wielka na oko rybka była niezwykle silna. Prawie odbiła

się od lustra wody i ostro zanurkowała, powodując lekkie buczenie hamulca usiłującego powstrzymać gwałtowne rozwijanie się żyłki szybko opuszczającej kołowrotek.

Kowalski pozwolił rybie jeszcze przez chwilę uciekać, po czym znów zaczął powoli podciągać ją do łódki. Tym razem się już nie zastanawiał. Przygotował podbierak i gdy tylko złota łuska błysnęła niedaleko burty, zdecydowanym ruchem zagarnął ją szeroką siatką. Takiego gatunku jeszcze w mazurskich wodach nie widział. Niezbyt wielka, najwyżej pół kilograma – ocenił, przypominającą dużą płoć, choć nieco szerszą rybę. Jej złota łuska, pomimo panującego we mgle półmroku lśniła niczym podświetlana od wewnątrz.

Delikatnie ujął ją dłonią i ostrożnie uwolnił mały pyszczek od haczyka. Podniósł rybę do góry i z ciekawością oglądał ze wszystkich stron.

- Co to jest? Dziwna jakaś?! – mruknął pod nosem.

- Jaka dziwna, jaka dziwna?! Złotej rybki nie widziałeś? – miękki melodyjny głos najwyraźniej dobiegał z jego dłoni. Kowalski potrząsnął głową.

- Niemożliwe, przecież nie śpię!

- Czuję, że nie śpisz, nie mógłbyś trochę delikatniej?! Nie przypuszczałam, że masz takie wielkie łapska! – syknęła rybka.

Kowalski delikatnie otworzył dłoń, a spokojnie na niej leżąca rybka uważnie mu się przyglądała. – Jak zawsze przesadzają! – mruknęła.

- Kto przesadza? – jakoś przestał się dziwić, że prowadzi konwersację z bądź co bądź zwierzątkiem.

- Jaskółki, plotkarki. Cały wieczór wczoraj opowiadały, jaki to niezwykły amant wystąpił w Mieszcznie na scenie. Aż piszczały wariatki! Obróć no się – poleciła, a Kowalski odruchowo przechylił się.

- Fakt, z profilu wyglądasz lepiej. Ale też nic specjalnego. Jeszcze będę musiała poczekać! – mrugnęła porozumiewawczo okiem, wygięła się sprężyście i skoczyła do wody. Zdezorientowany Kowalski siedział z otwartą nadal dłonią i mrugając oczami rozglądał się wokół, nie wierząc własnym zmysłom. Mgła powoli rzedła.

Marek Długosz