odc. 113

Opuszczony podziemny dworzec kolejowy był od roku największą atrakcją turystyczną w okolicach Mieszczna. Pokazywały go przez kilka tygodni wszystkie telewizje na świecie. Zarośnięta krzakami dyspozytornia, dwa ginące w lesie tunele, wszystko ogrodzone wysokim płotem tajemniczo prezentowało się na srebrnym ekranie.

Z tego przecież dworca miały wyjeżdżać pociągi z klatkami, w których znajdowały się ponoć najbardziej tajemnicze i groźne zwierzaki, zmutowane odmiany najgroźniejszych drapieżników. Jak twierdziła prasa i kilku europejskich, więc na szczęście mało wiarygodnych polityków, zwierzaki te miały być poddawane badaniom w nie mniej tajemniczym, otoczonym płotem i głęboką fosą ogrodzie zoologicznym schowanym w lasach po drugiej stronie Mieszczna. Nic więc dziwnego, że paru przedsiębiorczych właścicieli biur turystycznych oferowało pragnącym dreszczyku turystom „trasę szlakiem tajemniczych drapieżników”. Wiodła krętymi leśnymi duktami do specjalnie ustawionych ambon, skąd przez wielkie lornetki można było zajrzeć w głąb jednego z tuneli lub obejrzeć po drugiej stronie fosy zarys dużych, ukrytych pomiędzy drzewami klatek. Turyści czuli mrowienie na plecach, a przedsiębiorczy organizatorzy ładnych parę złotych w kieszeni.

Tam, gdzie można poprawić stan własnej kasy nie mogło zabraknąć, rzecz jasna, i znanej nam pary mieszczneńskich biznesmenów, czyli Henia Krótkiego i Włodka Maciejki. Postanowili na miejscu sprawdzić, jak się rzeczy mają, czyli na własne oczy przekonać się, co tkwi wewnątrz płotu podziemnego dworca. Aby uniknąć rozpoznania i niewygodnych pytań ochrony, przybrali postać opatulonych w obszerne chusty wiejskich gospodyń dorabiających zbieraniem jagód.

- Zobacz, jaki porządny płot, poszło na to forsy! – Henio z uznaniem kopnął butem w solidny betonowy słupek podtrzymujący siatkę zakończoną rozkręconymi zwojami kolczastego drutu. Włodek usiłował wdrapać się na drzewko, aby rzucić okiem za uchylone bramy wielkiego tunelu, w którym ginęły tory.

- Dałoby tam może jakąś pieczarkarnię, co?

- To grzybki mógłbyś uprawiać dla całej Europy i jeszcze na eksport do Ameryki! – roześmiał się Henio, poprawiając podwiniętą na gałęzi spódnicę.

Tak sobie gaworząc i pojadając jagódki, doszli prawie do drogi wiodącej na podziemne perony.

- Chowaj się, coś jedzie! – syknął Henio i zanurkował do rowu, usiłując odnaleźć jakąś jagódkę na krzaczkach bynajmniej nie jagodowych. Włodek w malowniczo rozwianej chuście cwałował w głąb lasu. Wielki czarny samochód zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej i wysiadło trzech poważnie wyglądających dżentelmenów.

- To gdzie, mówi pan, jest ten tunel? – zagadnął najstarszy, poprawiając okulary w złotych oprawkach.

- O tam, tam, za tymi drzewami – wskazał palcem szczupły, krótko ostrzyżony, prawdopodobnie na miejscu wynajęty kierowca.

- Więc ja mam, przypuśćmy, życzenie, żeby to sobie z bliska obejrzeć – wysoki skierował się w stronę bramy. Za nimi krok w krok szedł milczący, dobrze nabity mięśniami olbrzym w ciemnym rozpiętym garniturze i ze słuchawką w uchu.

- Może nie podchodźmy do bramy, bo nas namierzą – ostrzyżony odciągnął gościa na skraj szosy.

- A czemu nie, ja tu przecież przyjechałem robić pieniądze, a nie w szpiegowskim interesie! – oburzył się wysoki.

- No, wie pan, ale ochrona tunelu może tego nie wiedzieć, wejdźmy lepiej do lasu.

- Paaanie… - starszy wydął usta – wiesz pan, gdzie ja w życiu wchodziłem? Albo lepiej, że pan nie wiesz - mruknął do siebie.

- Pokaż pan tę lornetkę! – polecił ochroniarzowi. Długo przyglądał się tunelowi i widocznym nad ziemią zabudowaniom.

- To wiesz pan – zwrócił się do krótko ostrzyżonego – chyba się nada.

Miejscowy aż podskoczył radośnie – Będziemy mieli dworzec?! Dobroczyńco ty nasz kochany! – rzucił się do ręki starszego z widocznym zamiarem złożenia pocałunku.

- Panie, panie! Szanuj się pan sam i mnie też, co ja cadyk jestem? Jak jest interes do zrobienia, to ja jego robię! A co mnie tam jakiś dworzec…? Po co tu dworzec w środku lasu? Żyrafy tu będą z Afryki latały? Mnie potrzebny jest taki śliczny tunel, a jeszcze lepiej dwa! Dwa takie piękne tunele to już jest dobry interes!

- Zaraz, zaraz! - krótko ostrzyżony zagrodził drogę - Przecież rozmawialiśmy o dworcu, o tych pociągach ekspresowych, co z całej Europy będą tu nas przyjeżdżały i turystów przywoziły!

Ochroniarz na wszelki wypadek rozłożył szeroko łokcie i stanął pomiędzy nimi.

- Tu będzie piękna, panie, elektrownia! Ekologiczna! W tunelach zrobi się zbiorniki, takie bardzo piękne już gotowe zbiorniki, oj, jakie piękne! – starszy zatarł ręce.

- A tu u góry torami dojadą cysterny z paliwem, a tam na końcu staną piękne, oj, jakie piękne piece i będą to paliwo spalały!

- Jakie paliwo?! – krótko ostrzyżony stał z opuszczonymi rękami. Wyglądał jak bokser po ciosie kończącym walkę, który jeszcze o tym nie wie.

- Jak to jakie? Nasze, swojskie, ekologiczne. Zobacz pan – wskazał na wschód – tam ja mam cztery fermy, jakie piękne fermy, sam pan się przekonasz.

A te świnie z tych ferm to produkują paliwo bez przerwy, całkiem jak perpetuum mobile! Wiesz pan co to jest? No to dobrze. To w jedną stronę pojadą z tych ferm szynki, takie piękne różowe szyneczki! – zatarł ręce. A w drugą stronę pojedzie w cysternach świńskie gówno, takie piękne świńskie gówno! I my tu je będziemy ekologicznie spalać i robić prąd! Już pan wiesz?

Dwie zakutane w chusty baby siedzące za rowem pod krzakiem spojrzały na siebie wzrokiem określanym literacko jako barani.

Marek Długosz