odc.116

Nawet latem w godzinach przedświtu las jest ciemny i tajemniczy. Trzeszczą gdzieś poruszane niewidzialną siłą gałęzie, zakwili w gnieździe rozbudzony ptak czy rozlegnie się rozpaczliwy skrzek zająca konającego w lisim pysku. Miliony wilgotnych pajęczyn misternie rozpiętych pomiędzy gałęziami drzew i krzaków zagradzają drogę nieostrożnym owadom i każdemu, kto o takiej porze nierozważnie zapuści się w leśne ostępy. Nieprzebyte puszcze otaczające Mieszczno szumiały odwieczną mazurską melodię ponurego spokoju.

W takim to lesie, na niewielkiej polanie powstałej po wyrębie drzew powalonych przez jeden z kolejnych huraganów pojawiły się trzy przemoczone rosą postacie. Potykając się o bruzdy świeżych nasadzeń podały sobie w milczeniu ręce i zasiadły na pozostawionych przez drwali pniakach. Pomimo maskujących kurtek nawet z daleka można było rozróżnić ich charakterystyczne sylwetki.

Na najwyższym z leśnych wędrowców przydługa kurtka zwisała niczym zakończona kapturem suknia sięgająca skromnie poniżej kolan. Pochylona głowa i długie ręce w zbyt szerokich rękawach mogły u postronnego obserwatora wywołać, słuszne zresztą, skojarzenia z legendarnym duchem mazurskiej puszczy. Dwie pozostałe postacie z daleka były do siebie podobne, ale gdy wzrok przebił się przez przedporanną mgiełkę, w oczy rzucała się istotna różnica w objętości. Najtęższy leśny wędrowiec głęboko odsapnął i z ulgą złożył swoje trzy cetnary na szerokim pniu. - Na co nam przyszło… - westchnął, łapiąc powietrze szeroko otwartymi ustami. - Marnie coś z kondycją, nie można się tak zapuszczać! – pouczył go drugi, jak się okazało po zrzuceniu kaptura mocno łysawy amator nocnych leśnych spacerów. - Tak, tak! Trzeba o siebie dbać, szczególnie teraz! – zgodził się chudzielec.

Chruściel, Dyrektor i Długal – bo to ci właśnie weterani mieszczneńskiej areny politycznej wyznaczyli sobie tak niezwykłe miejsce spotkania, pokiwali zgodnie głowami.

- Szkoda czasu panowie, do świtu niedaleko, trzeba jeszcze nazbierać trochę grzybów, zawsze się przydadzą, więc do rzeczy! – Dyrektor nie bawił się w zbędne ceregiele.

- Prawie rok już właściwie odpoczywamy na bocznym torze i musimy sobie powiedzieć czy to już koniec naszych występów w Mieszcznie, czy coś jeszcze naprawdę chcemy zrobić!

- Szoł mast go on! – Chruściel nie marnował czasu na przymusowym wypoczynku i zaliczył podstawowy kurs angielskiego.

- To znaczy…? – Długal był raczej biegły w przedsoborowej łacinie.

- To znaczy, że siostra Andzia nie wybiera się na emeryturę – przetłumaczył Dyrektor.

- Wypraszam sobie! – warknął Chruściel – Jestem z krwi i kości politykiem, czasowo w służbie zdrowia i nie widzę powodu do kpiny!

- Panowie…! – studził ich Długal – Już nie musicie prawić sobie komplementów! Nareszcie możemy zgodnie współpracować.

- To się jeszcze okaże – mruknął pod nosem Chruściel.

Długal uspokajająco rozłożył ręce. – Mamy poważny kłopot! Nasi następcy w ogródkach radzą sobie nadspodziewanie dobrze. Żadnych większych wpadek, żadnych afer. Kłócą się też umiarkowanie. Co robić?

- Bez nerwów – Dyrektor był optymistą – Mają przed sobą jeszcze parę lat i zdążą narobić głupstw.

- Tylko trzeba im w tym pomóc – wpadł mu w słowo Chruściel. Ze zdziwieniem spojrzeli na siebie. Po raz pierwszy chyba byli zgodni. - Ja to bym wolał tak trochę z boku, zdrowie już nie to … - westchnął Długal.

- Nie ma sprawy, zawsze potrzebny jest ktoś trochę z dystansem – zgodził się Dyrektor.

Zapadła chwila skupionego milczenia. Z lasu rozległy się piski i krzyki pierwszych przebudzonych ptaków.

- To od czego najlepiej zacząć? – Chruściel zatarł ręce i sam sobie odpowiadając wyjął z obszernej kieszeni piersiówkę.

- Ja nie… - zaparł się Dyrektor, a Chruściel z Długalem pociągnęli godnie i zgodnie.

- Ja bym proponował zoo – Długal otarł usta rękawem.

- Cooo? – Dyrektor i Chruściel znów zgodnie poderwali się z pieńków.

- Jakie zoo? Gdzie? Po co nam to potrzebne?

- Gazet nie czytacie panowie? – westchnął Długal – Przecież pół świata chce koniecznie znaleźć to słynne zoo pod Mieszcznem, gdzie jakieś doświadczenia tajni naukowcy robili. To nasza szansa! Z kim będą gadać dziennikarze? Z panią Dolińską, z Toczkiem? Oni jako osoby oficjalne nie mają prawa nic wiedzieć. A my … - tu zawiesił głos.

- A my na pierwszych stronach, we wszystkich dziennikach… - rozmarzył się Chruściel.

W tym momencie ze skraju polany rozległo się głośne i przenikliwe wilcze wycie. Wszyscy trzej skamienieli na pieńkach. Wycie trwało kilkanaście sekund i tak samo nagle umilkło. W lesie zapadła absolutna cisza.

- Znak! Znak! Mówię wam znak! – pierwszy poderwał się Długal.

- Jaki tam znak! – Chruściel otrząsnął się – Zwyczajnie wilczysko się obżarło i żegna księżyc.

Dyrektor, jak przystało na człowieka biznesu, szybko wyciągnął wnioski.

- Mamy co pokazać! Jak już zaczną tak naprawdę węszyć po naszych lasach i szukać tego zoo, to będą je mieli! Jak na patelni!

- A co wilki mają wspólnego z zoo? – zdziwił się Długal.

- Prosta sprawa. Mogły w Anglii zarazki pryszczycy uciec naukowcom i zarazić stado? No to nasze wilki też mogły uciec z tajnego zoo i zarżnąć parę owiec! Fakty panowie! Krwawe fakty na pierwszą stronę!

Uścisnęli sobie ręce. Polowanie czas zacząć!

Marek Długosz