odc. 128

Oparła się o blat starej, wielkiej węglowej kuchni i z tej jakże kobiecej perspektywy spoglądała na sąsiednią izbę. Ukryta głęboko w lasach chałupa Wójcika, duża, na kamiennej podmurówce, stawiana z żużlobetonowych pustaków i kryta rustykalnym eternitem od dziesiątków lat jest matecznikiem politycznej myśli prowincjonalnej. Przez szeroko otwarte drzwi dobiegał coraz głośniejszy gwar rozmów. Pożegnanie Wójcika przed jego wyruszeniem na stołeczny ocean dopiero się zaczynało.

- Masz tam jakąś herbatę? – do kuchni wtoczył się na krótkich nóżkach nadsołtys Boryński.

Bez słowa podała mu pełny dzbanek, który niegdyś służył do przechowywania w piwnicy świeżego mleka, a teraz doskonale przystosował się do nowych funkcji.

- Co ci? – Boryński spojrzał na pochmurną twarz Ani.

- Nie cieszysz się jak wszyscy?

- Mam kupę roboty! – odburknęła i szybko zaczęła przestawiać liczne garnki na płycie kuchni.

- Hmm… - mruknął Boryński i poczłapał do izby.

Tymczasem spotkanie, jeszcze prawie oficjalne, nabierało szybko cech prawdziwie ludowej popijawy. Zawartość licznych butelek z białą i kolorową szybko tajała, lecz przybywały ciągle świeże. Solenizant był dobrze przygotowany.

- No to abyś o nas malutkich, powiatowych i gminnych nigdy nie zapominał! – Jurek Toczek przepił do gospodarza.

- Tylko nie gminnych, nie gminnych, ja tam ci się na twoje grządki nie wpieprzam! – zaperzył się Boryński - Nas gminnych się nie czepiaj! Sami sobie damy radę!

Przepili jednak zgodnie i zakąsili kiszonymi ogórkami ze słoja stojącego pośrodku stołu. Nawet pani Dolińska przechyliła mały kieliszek i dzielnie uśmiechnięta nadgryzła warzywko.

Stary Kuba Mocniak o czerwonej już twarzy kontrastującej z siwą czupryną klasnął w ręce. – Hej tam, Ania! Będzie w końcu coś ciepłego?

- Będzie, będzie, już niosę – na wielkim półmisku ustawiła na stole kopiec parującego bigosu, a po chwili dołączyły kolejne specjały.

- Anka, twoje zdrowie! – siedzący nieco z boku Rudy uniósł się nieco z krzesła i podniósł szklankę w jej stronę.

- Tak Ania, bez ciebie byśmy nic nie zwojowali! – zawtórował mu Lutek. Szef wójcikowej propagandy tym razem wyjątkowo bez odprasowanego garnituru i jedwabnego krawata. W sportowych spodniach uwieńczonych paskiem z krokodylej skóry i dyskretnym polo schowanym pod jasnym pulowerem jak zawsze stanowił najdoskonalszy wzór absolwenta Toruńskiej Szkoły Najwyższej.

Troje młodych członków sztabu wyborczego rozumiało się bez słów. Gospodarz, choć zajęty rozmową z Leśniewskim smutnym ciągle po porażce, zauważył to natychmiast.

- Drodzy państwo, kochani moi – podniósł się - teraz chcę podziękować najbardziej serdecznie tym wspaniałym młodym ludziom za ich wspaniale wykonaną pracę! – rozmowy przy stole ucichły.

- Pani Aniu – podszedł do Grochowskiej i ucałował siarczyście w oba policzki – za pomysł i skuteczne zjednoczenie wysiłków tych wszystkich, którzy się wokół nas zjednoczyli! Nie wiem jak to pani zrobiła, ale to był genialny pomysł!

Ania skromnie się uśmiechnęła, wycierając dłonie w kolorowy fartuszek, jakim była dziś przepasana. Nie wiadomo dlaczego zarówno Jurek Toczek jak i Boryński zaczęli szukać wzrokiem czegoś bardzo interesującego na mocno pociemniałym suficie.

- Panie Rudy, mam nadzieję na dalszą współpracę już w szerszej perspektywie. Szkoda, aby taki organizacyjny talent marnował się po jakichś bramach, nawet w lizakowym hurcie! – serdecznie uścisnął prawicę dresiarza.

- Panie Lutku, chyba już mogę to ogłosić? – pomógł elegantowi podnieść się z krzesła – Przedstawiam państwu mojego nowego asystenta, czyli prawą rękę, jaka mi będzie towarzyszyć w stolicy.

- Oooo…!? – rozległ się pomruk zaskoczenia. – Taki gówniarz, przybłęda nie wiadomo skąd? – mruknął Boryński.

- Co, myślałeś że ciebie weźmie? – odgryzł się Toczek – słoma na salonach brudzi posadzki!

Impreza rozkręcała się na całego. Pojawili się także nowi goście, którzy przypadkiem oczywiście przejeżdżali akurat przez tę zagubioną w lasach wioskę i, ot tak sobie, pomyśleli, że warto odwiedzić starego druha. Ania nie miała przy kuchni chwili czasu, dorzucała węgla pod płytę i pakowała do garnków i brytfann coraz to nowe frykasy, które na szczęście wcześniej przygotowała. Pochmurny cień nadal jednak nie schodził z jej zwykle uśmiechniętej twarzy.

Pochyliła się nad zlewem zmywając kolejno brudne talerze, gdy poczuła na ramieniu delikatne dotknięcie. Przymknęła na chwilę oczy, chociaż serce skoczyło jej do gardła. Powoli się odwróciła.

- Przepraszam, nie myślałem że to się tak rozkręci, załatwiłbym kogoś do pomocy - Wójcik ocierał dłonie o kieszenie marynarki .

- Dam sobie radę…

- Wiem, zawsze sobie dajesz. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił… Jak tam sobie będę bez ciebie …

- Masz przecież Lutka, ostry jest, warszawka mu nie podskoczy – burknęła.

- Ale ja tu przecież będę wracał! Bardzo często! Do ciebie

Czarna chmura w jednej chwili spłynęła z czoła Ani i błysnęły nowe błękitne soczewki.

Marek Długosz