odc. 138

- Jeszcze jeeeeden! Jeszcze jeeeeden! – skandowało kilkunastu kibiców wypełniających trybuny jednej z licznych sportowych hal, jakie powstały w Mieszcznie za panowania Chruściela i jego usportowionej ekipy. Walka, którą toczyły na parkiecie drużyny służb mundurowych, czyli księża ze strażakami była niezwykle zacięta. Zespoły miały od lat zadawnione porachunki i nikt nie żałował kości w starciach o piłkę. Zza bocznej linii boiska kibicowali najwięksi znawcy mieszczneńskiego sportu. Chruściel, z ręcznikiem na szyi, gdyż przed chwilą wyszedł z sauny, gdzie ambitnie starał się wypocić ciągle narastające kilogramy oraz Rysio Bańka z urzędu obecny przy każdym sportowym wydarzeniu. Dawni przyjaciele podzieleni niegdyś przez polityczne ambicje, teraz na symbolicznym aucie także politycznym, starali się nawzajem nie zauważać. Co nie przeszkadzało im w głośnym komentowaniu walki na boisku i przy okazji prezentowaniu poglądów na sytuację byłego przyjaciela.

- Kryj go, kryj! – głośno radził Chruściel obrońcy wielebnych, który zagapił się przez chwilę i pozostawił bez opieki przeciwnika.

- Jemu nie wolno, celibat! – odparował Rysio Bańka, rytmicznie klaszcząc, gdyż drużyna fajermanów uzyskała widoczną przewagę.

- Pół biedy jak nie wolno, gorzej jak już nie można, ha, ha, ha! – parsknął Chruściel, przymrużając oko w kierunku Bańki. – Chyba że po viagrze!

- Oooo, doktor się znalazł! – rzucił w powietrze Bańka – Albo siostra miłosierdzia! Tylko czepeczka w takim rozmiarze jeszcze nikt nie znalazł! Nie daj się, polewaj naprzód, polewaj! – to hasło odnosiło się już do zespołu strażaków bezlitośnie, ale i bezskutecznie zasypujących bramkę księży całymi seriami mocnych strzałów.

- Panie trenerze! – Chruściel zwrócił się do gryzącego z nerwów paznokcie szkoleniowca strażaków – Może zmiana? Tu jest obok taki jeden fachowiec od polewania! Trafia za każdym razem, tylko bramka by musiała być szklana!

Kilku zaciekawionych kibiców z lekka straciło zainteresowanie wydarzeniami na boisku i zajęło miejsca za ławką rezerwowych, aby nic nie uronić z tak dobrze się zapowiadającej wymiany poglądów.

- Lewy, lewym! Ciągnij lewym! – zagrzewał Chruściel do akcji skrzydłowego w czarnym stroju, któremu udało się w końcu przejąć piłkę i przedrzeć poza środek boiska. Nie dobiegł zbyt daleko, gdyż potężnie zbudowany obrońca ze strażackim hełmem na żółtej koszulce okazał się przeszkodą nie do przebycia. Napastnik wyleciał wysoko w powietrze i potoczył się na aut.

- Faul! Brutal! – podskoczył na ławce Chruściel – Wyrzucić chama z boiska!

- To po co leciał po lewym?! Po prawej by mu było łatwiej, nikt by nie przeszkadzał! – skomentował Bańka. Sędzia podyktował rzut wolny, a strażacy ustawili przed bramką trzyosobowy mur.

- Nie strzelaj, nie strzelaj, podaj po bandzie to się rozbiegną i wtedy przydzwonisz! – doradzał Chruściel.

- Chyba że na mszę! – z ulgą odetchnął Bańka, gdy mocno uderzona piłka poszybowała Panu Bogu w okno. Gra się wyrównała, atak sunął za atakiem, bramkarze fruwali w efektownych paradach, lecz bramki nie padały.

- Spokojnie panowie, spokojnie! Rozciągnąć grę, piłeczką tylko piłeczką, nie biegać tyle. Zaraz im kondycja siądzie! – doradzał Rysio strażakom.

- Ostrożnie, bo na radach tego trenera tu już się parę drużyn przejechało! Do ceklasy! – ostrzegał Chruściel – Jeeeest! – wrzasnął i zaczął wywijać ręcznikiem, gdyż niespodziewane uderzenie z połowy boiska zaskoczyło bramkarza i piłka wpadła do bramki strażaków.

Bańka poczerwieniał ze złości – Z nimi to tak zawsze, cicho, cicho i bęc! Wychodzą na swoje a człowiek zostaje z ręką w nocniku!

- A niektórym to się potem nawet tej ręki umyć nie chce! – dorzucił Chruściel, krztusząc się ze śmiechu.

Strażacy nie załamali się i rzucili wszystkie siły do odrabiania straty. Kolejnych dwóch graczy w czarnych koszulkach zeszło z boiska kulejąc.

- Sędzia kalosz! Wyrzucić z boiska! To nie amerykańskie rugby! – ryczał Chruściel.

- Panienka się znalazła, pieszczoszek mamusi, w szachy na trójkątne bramki w nie w piłkę! To sport dla prawdziwych mężczyzn! – nie dawał się Bańka. – Nie pękać panowie, woda naprzód! – dopingował.

- Zimna woda na łeb, bo się zagotowało! Szanować piłkę, szanować… ooooooo! – okrzyk nieskrywanego bólu wyrwał się z potężnej chruścielowej piersi, gdyż strażackie ataki w końcu zostały uwieńczone powodzeniem.

Rysio przestał szarpać resztki i tak mizernych wąsików i objął radośnie najbliższego sąsiada. – Nareszcie sprawiedliwości stało się zadość! Lepsi nie mogą przegrać!

- Po raz pierwszy słyszę dziś coś rozsądnego – zgodził się Chruściel . - Niedawna historia zna już takie przypadki! Nie tylko w sporcie.

- Na sporcie to trzeba się znać, nie to co na polityce … - rzucił w przestrzeń Bańka.

- Żeby ktoś tam mógł udawać fachowca to trzeba najpierw mu coś niecoś zbudować! – odparował Chruściel - Bez tego to nawet by ulicy nie potrafił zamieść, bo przy tym też trzeba myśleć, nie tylko o sobie! Kłótnia zaczynała się na całego.

- Ej, panowie! Mecz się skończył! – przerwał im jeden z kibiców.

- Jak to? Już?! A kto wygrał?

- Nasi, panowie! Nasi!

Marek Długosz