odcinek 177

- Ech, gdzie te czasy… ! – westchnął głęboko Jurek Toczek jeszcze młody, ale już doświadczony życiem i publiczną służbą lokalny polityk z widocznymi szansami na błyskotliwą przyszłość. Ze znudzeniem przeglądał gazety, zatrzymując się przy licznych fotografiach, na których wręcza, odznacza, otwiera, zaszczyca i w ogóle ciężko pracuje. A okazja ku temu była jak co roku szczególna, gdyż jesienią jak zawsze świętowały ciała pedagogiczne, do których Toczek jeszcze parę lat temu się z dumą zaliczał.

- A potem te balety, bankiety, szaleństwa doroczne! – uśmiechnął się na samo wspomnienie młodych lat. Jako męski rodzynek w sfeminizowanym środowisku cieszył się przy takich okazjach niezwykłym powodzeniem.

- Tak, mógł sobie wtedy człowiek na niejedno pozwolić, nikt się nie czepiał i nie dziwił. W końcu święto! A teraz, lepiej nie gadać! „Wielce szanowny panie! Jesteśmy zaszczyceni! Proszę o nas nie zapominać!” Jasna cholera! – zaklął pod nosem – Nawet głupiego kielicha uczciwej gorzały nie postawią! Nie wypada przecież z władzą się napić! Europa, na ręce patrzą czy przypadkiem kieliszka państwowego chleba za friko do gęby władza nie wleje!

Podniósł się z fotela, wyjął z zamrażarki butelkę czystego „absoluta” i napełnił szklankę, uzupełniając lodem i ulubionym sokiem jabłkowym.

- Gdzie te rozrywkowe dziewczyny, na co dzień myszki szare, żabki zielone? Potrafiły, ech potrafiły niejedno! – przymknął oczy, przywołując barwne wspomnienia. Udało mu się dzisiaj wcześniej wrócić do domu i nic nie zakłócało tak rzadkiego relaksu i taśm pamięci z nieodległej młodości. W końcu poderwał się, nałożył kurtkę i wyszedł z domu.

- Trzeba się trochę przewietrzyć, tlenu złapać. Ile można siedzieć w tych zatęchłych murach! – ruszył żwawym krokiem w stronę jeziora, nie oglądając się wokół. Gdy rozpędem pokonywał kolejną ulicę, nagle usłyszał przeraźliwy pisk opon a na plecach poczuł muśnięcie twardej blachy. Odruchowo odskoczył i skulił się, przykucając nisko.

- Jak łaazisz baranie, saamobójco pieprzony! – ryczał ktoś z otwartego okna jasnej beemki.

- Napity chyba! Że też policji na takich nie ma! – wtórował mu piskliwy dyszkant z bocznego siedzenia.

Jurek powoli się podniósł i z zakłopotaniem pocierał łysinę.

- Aaa … a to pan?! - kierowca beemki, który już podciągał rękawy skórzanej marynarki, aby własnoręcznie wytłumaczyć zagapionemu przechodniowi niestosowność takich zachowań, zatrzymał się w pół kroku.

- Nie pieprz się! Z kopa łachmytę i jedziemy! Czasu nie ma! – rozległo się z otwartego okna.

- Czekaj! – Henio Krótki, bo to jego refleks i doskonałe hamulce samochodu uratowały toczkową skórę, machnął niecierpliwie ręką.

- Nic się panu nie stało? – podbiegł do Toczka i troskliwie otrzepywał mu kurtkę.

- Nie, nic… Bardzo przepraszam, zamyśliłem się – sumitował się Jurek. Z samochodu wytoczył się dostojnie Włodek Maciejko, spojrzał na Toczka i ryknął śmiechem.

- No to niewiele ci brakowało do pudła! Nikt by nie uwierzył, że przypadkiem! – radośnie ściskał rękę jeszcze oszołomionego Toczka.

- Jeszcze raz przepraszam, zagapiłem się…

- Nie ma sprawy! – Maciejko siarczyście poklepał Toczka po ramieniu – właściwie to nie ma tego złego… - mrugnął do Henia. – Zabieramy pana z sobą!

Co, gdzie… - Toczek rozglądał się skonfundowany.

- Przecież nie będziemy tu sterczeć na środku ulicy! – zgodził się Krótki – Jedziemy! – zarządził i nim Toczek się zorientował już zapadł się w miękkim siedzeniu samochodu.

- Właściwie to doskonale, że pana spotkaliśmy – tłumaczył Maciejko – mamy dzisiaj taką naszą małą uroczystość – roześmiał się głośno.

- Otwieramy nową firmę – skonkretyzował Henio - i gdyby był pan tak łaskaw zaszczycić…

Toczek skrzywił się. – Panowie, ja tak przecież nieoficjalnie, tylko na spacer…, nawet garnituru nie mam…

- Nie szkodzi, nic nie szkodzi – Maciejko wpadł w doskonały nastrój – otwarcie jest też, że tak powiem poniekąd nieoficjalne. Zwyczajnie zaczynamy działalność, załoga czeka…

- I nogami przebiera! – ryknął tubalnym śmiechem Krótki.

- Muszę powiedzieć, że to dla mnie niespodzianka, nic nie wiedziałem, że panowie znów zaczynacie coś nowego. Muszę przyznać, że podziwiam! Teraz, w dobie takiego kryzysu rozpoczynać inwestycje, ruszać z czymś nowym… Moje uznanie! Jak udało się wam z tym ukryć?

- Tak bardzo się znowu nie chwaliliśmy, raczej dyskretnie, bo i firma niewielka… - sumitował się Maciejko.

- Ale branża pewna, nie jakieś tam sezonowe budy, lody na patyku! – wydął wargi Henio.

- A jak z ludźmi, macie fachowców? – zainteresował się Toczek – Ciężko teraz o nich, chociaż podobno zaczynają powoli wracać z emigracji. Jednak co swoje śmieci to swoje!

- Taaak, to był problem – zgodził się Henio pewną ręką prowadzący samochód.

- Ale rozwiązaliśmy, rozwiązaliśmy… - Włodek Maciejko poklepał się po kolanach – chociaż lekko nie było. Częściowo trzeba było sięgnąć nawet po kadrę zagraniczną.

Wyjechali z Mieszczna i po chwili samochód wtoczył się na rzęsiście oświetlony podjazd sporej willi, wyłożony równym strzegomskim brukiem. Pod stylową kolumnadą z szeroko, gościnnie otwartymi drzwiami w tle zaroiło się nagle.

- No panowie! Do roboty! – zarządził Maciejko – Załoga czeka!

Toczek wysiadł i oparł się zaskoczony o maskę samochodu. W drzwiach stało kilkanaście pań w twarzowych negliżach, radośnie piszcząc na widok kierownictwa. Ze zdziwieniem stwierdził, że jakoś nie sprawia mu to chyba przykrości.

Marek Długosz