odcinek 208

Gorąc się zrobił już na początku czerwca straszliwy. Nie tylko w pogodzie, co o tej porze roku nie byłoby niczym dziwnym. W polityce też. Małej i dużej.

- Ani na chwilę, mówię wam, odpuścić nie można, rękę na pulsie trzeba trzymać! – perorował Wójcik do reprezentantów swego mazurskiego elektoratu, który tym razem pofatygował się do stolicy. W zamiarach pokojowych jak najbardziej, bez gadżetów w postaci syren, opon, trzonków od wideł, świńskich łbów i innych niezwykle popularnych ostatnio argumentów niezbędnych w dyskusjach prowadzonych na poziomie. Co do ulokowania tego poziomu w pionie wypowiadać się nie będziemy, jaki koń jest każdy widzi.

- Dlatego, kochani moi, poprosiłem was tutaj, do tego dostojnego gmachu, gdzie w ciężkim znoju stanowimy prawa Rzeczypospolitej - potoczył Wójcik wzrokiem po sali rozległej, stolikami zastawionej. Początkowo Wójcikowi goście z Mieszczna miód z ust Gospodarza spijać mieli w ustronnym zaciszu parlamentarnej kawiarenki „za kratą”. Po wnikliwej lekturze kilku ostatnio najbardziej popularnych „kryminałów” i reportaży sądowych, autor postanowił spotkanie przenieść do jednej z sejmowych restauracji (nazwy nie wymienimy – kryptoreklama się kłania!). Prawdziwi bywalcy kąta „za kratą” zbyt często ostatnio, nie tylko w literaturze, lądują za innym kratami czy to nieopodal na warszawskim Mokotowie, przy ulicy Smutnej w Łodzi albo Kurkowej w Gdańsku. Aż tak źle naszym bohaterom nie życzymy, zresztą gdzie im tam do tych wyżyn! Ale od czegoś trzeba zacząć.

- Wiem, że oderwałem was od codziennych obowiązków na naszych ukochanych Mazurach, lecz sytuacja wymaga, aby koniecznie parę spraw przegadać, ja zaś ruszyć się stąd nie mogę. Sami widzicie co się tutaj dzieje! – rozejrzał się po okolicznych stolikach, przy których grupki równie zaaferowanych osób pochylały pomarszczone namysłem czoła nad … bogatymi kartami dań.

Nasi mieszczneńscy notable zachowywali się nad wyraz godnie, co chwali im się i policzone będzie. Pani Dolińska poprzestała na skromnych sałatkach, Jurek Toczek jako niezłomny lokalny patriota zażyczył sobie ryb, mazurskich rzecz jasna, promowanych w ramach europejskiego programu i tanich niezwykle. Sołtys Boryński i były (przyszły – niepotrzebne skreślić) sołtys Burzyk jak na sól ziemi naszej przystało o ziemniaki z zsiadłym mlekiem wołali, co – ku swemu zdziwieniu i rozczarowaniu – nawet ze skwarkami dostali. Jedynie stały już bywalec tego lokalu za żółtymi firankami – kandydat Maślany, po dania z europejskiej części menu sięgnął i rumianym obliczem o ich gwarantowanej jakości świadczył. Ale przecież nie dla uciech stołu Wójcikowa kompania tu zasiadła.

- Już tylko dni, a nawet godziny zostały nam do doniosłego wyborczego aktu. Sami, będąc w tym miejscu, widzicie z czym wiążą się jego efekty. A to tylko na skromną, naszą ojczystą skalę. A wyobrażacie sobie tak trafić wyżej?! Euuuuropa! – wzmocnił efekt zaciśniętą pięścią.

- Strassburg i Bruksela! – wciął się Jurek Toczek.

- Taaaak… - Wójcik z uwagą spojrzał na młodego, dobrze się zapowiadającego, lecz jeszcze ciągle prowincjonalnego polityka.

- Ja nic… tak tylko mi się wyrwało… - Toczek podniósł w górę otwarte dłonie.

- Też mam taką nadzieję – zgodził się Wójcik – ale do rzeczy! Czas szybko ucieka!

- Otóż – kontynuował – nasz tak dobrze się zapowiadający kandydat zrobił z waszą, trzeba podkreślić pomocą, wszystko co tylko możliwe, aby wyniki wyborów były po naszej myśli.

- Jak najbardziej… - zgodził się Maślany, oblizując palce po porcji ślimaków na maśle.

- Coooo? – pani Dolińska ze zdziwienia zapomniała na chwilę o zasadach dobrego wychowania.

- Przecież on właściwe nic..

- O to przecież kobieto chodziło… - Wójcik skrzywił się – Czy znów ci muszę wszystko tłumaczyć, sama nic nie łapiesz?

- Jak to… - czerstwe oblicze byłego (przyszłego – niepotrzebne skreślić) sołtysa Burzyka krwiście poczerwieniało – To ja w moich Wyrzutkach robię co mogę, Maślanego promuję, gardła i wątroby nie oszczędzam, a on…?

Jedynie Jurek Toczek i sołtys Boryński, jako lepiej poinformowani, zachowali kamienny spokój.

- No to po co go wystawialiśmy? – nie mogła przyjść do siebie pani Dolińska – Myślałam…

- Czy ty po tylu latach ciągle nic sama… A zresztą! – Wójcik machnął ręką.

- Najważniejsze – i po to tutaj was zaprosiłem – żeby nasz Maślany nie załapał za dużego elektoratu, bo to nam może zaszkodzić. Pamiętajcie, wszystkie głosy liczą się wspólnie, Guzka spod litewskiej granicy nie przeskoczy a głosy się przecież na niego policzą. Na pierwszym miejscu naszej listy jest!

- To teraz nam tłumaczysz dopiero? – zdziwiła się pani Dolińska.

- Teraz, teraz… Bo cholera nie było dotąd problemu i nikt nie przypuszczał, że nasz drogi Maślany coś tam w urnach załapie. Ot, tam kilkadziesiąt głosów dla przyzwoitości, rodzina i przyjaciele.

- Aż tu się problem zrobił… - uśmiechnął się Jurek Toczek. Na twarzach pozostałych Mazurów zakwitł jeden wielki znak zapytania.

- Tak właśnie, tak – zgodził się Wójcik – problem jak stąd do Mieszczna i z powrotem! Dobrze zresztą, że nasz zdolny Toczek to zauważył i wnioski właściwe wyciągnął.

- Jaki problem? – zdziwiła się pani Dolińska – Skąd nagle Maślany taki popularny się zrobił, żeby głosów dostać aż za dużo? Nie widziałam przecież żadnego plakatu, nic w telewizji…

- Nie w telewizor, ale w rejestry zajrzeć trzeba! – zagrzmiał Wójcik – Tak jak bystry Toczek!

- A co on tam takiego ciekawego zobaczył? – Burzyk, sołtys były lub przyszły (niepotrzebne skreślić) otworzył w końcu szerzej oczy.

- Ano zobaczył całą kupę warszawiaków, naszych kolegów i koleżanek z zielonej unii, którzy akurat teraz wyborczą niedzielę u nas w Mieszcznie i okolicach spędzić zamierzają i tutaj akurat głosy oddawać będą.

- Co im odbiło, deszcz zapowiadają? – zafrasował się Burzyk

- E tam, po prostu nie chcą w stolicy na – tu szeptem wymienił nazwisko – głosować, bo go nie lubią, oj, nie lubią! A głosować wypada! Więc się do nas do Mieszczna i okolic przepisali i jak podejrzewam na Maślanego kartki wrzucą! Tyle samo jak przypuszczam w okolicach Guzka się zarejestrowało i jemu pomoże.

- Rany, to ten osioł do Europy trafi? – żachnęła się pani Dolińska.

- Otóż to właśnie, więc musimy zrobić co w naszej mocy, żeby się tak nie stało!

- Ba, ale jak…

- Jest sposób! – uśmiechnął się Wójcik i głowy nie od parady pochyliły się nad stołem. Jedynie najbardziej zainteresowany Maślany z całym spokojem pochłaniał kolejny talerz panierowanych żabich udek.

Marek Długosz