Odcinek 88

Pomimo zimy praca w ogródkach działkowych wrzała niczym woda w czajniku. Ba, od czasu do czasu z siedziby prześwietnego zarządu wybuchały gejzery bynajmniej nie skromności i inteligencji. Raczej wprost przeciwnie. Pomysły sypały niczym śnieg podczas porządnej zimy i tak jak śnieg tajały w zderzeniu z rzeczywistością. Jedna tylko idea spotkała się z prawie powszechnym poparciem. I to zarówno w ogródkach miejskich, jak i powiatowych.

- Dlaczego nie mogę dostać deputatu jabłek i śliwek kiedy jestem chora i nie mogę swym wybitnym intelektem wspierać nieustannego rozwoju naszych mieszczneńskich poletek!? - grzmiała pani Witek.

Wtórował jej basem niezwykle odważny i bojowy w gębie przedstawiciel gumowej władzy wykonawczej wybrany przez elektorat do ogródkowego zarządu - Dlaczego nie wpadną mi do torby należne za pracę w zarządzie gruszki i ogórki, kiedy nie mogę akurat udzielać się społecznie, bo bohatersko walczę z wszelkiego rodzaju bandziorstwem, a nawet jak trzeba to i z nielatami kontestującymi regulaminy jego wysokości nadministra? - zapytywał zadziwiony, że ktoś mógłby w ogóle wpaść na tak idiotyczny pomysł.

W tym zgodnym miejsko - powiatowym chórze ginął gdzieś głos pani Stasi, usiłującej przypomnieć najprześwietniejszym wybrańcom narodu, że głupio się składa, ale nie zatrudnili się na etacie w ogródkowym Zarządzie.

- Pełnicie tylko funkcję społeczną z wyboru - starała się wytłumaczyć zdziwionym taką bezczelnością koleżankom i kolegom. - Ta, przyznam niemała, gratyfikacja jaką otrzymujecie to nie jest pensja. To tylko wyrównanie w naturze utraconych zarobków z tytułu wykonywania tak ciężkiej pracy społecznej!

- Co, że nie tracicie żadnych zarobków? - zdziwiła się pani Stasia - To lepiej tego głośno nie mówcie, bo ogródkowy elektorat jeszcze usłyszy! Kiedyś jakiś żądny szmalu dowcipniś uchwalił, że nie musicie udowadniać, iż utraciliście zarobki i przyznano wam ryczałt za pyskowanie w Zarządzie.

- Czy pana mundurowy pracodawca potrąca panu jakąś forsę za czas, który pan radośnie spędza w moim towarzystwie? - zwróciła się do wyjątkowo nieumundurowanego kolegi.

- No, tak bardzo to nie, ale... ale może... ale... - jąkał się ciężko zafrasowany.

- No widzi pan, więc porządny człowiek wstydziłby się żądać warzywek za czas kiedy mu państwo płaci! Ja tam na prawie specjalnie się nie znam, ale chyba w mądrych kodeksach to się nazywa wyłudzenie czy jakoś tak - dobiła kolegów.

W ogródkowej świetlicy zapadła na chwilę absolutna cisza. Nie słyszano nawet brzęczenia much, bo w końcu była zima. Nie trwało to jednak długo. Wrzask, jaki wybuchł nagle, poderwał dziesiątki kawek obsiadających działkowe drzewka i podskubujących resztki zmrożonych jagód. Nad prawie całkowicie zgodny w tonacji chór wybijał się ćwiczony sznaps baryton. - Ja sobie nie życzę i wypraszam! Jak nie mogę walczyć o świetlaną przyszłość naszych ogródków, bo akurat je promuję swoim niewątpliwie wybitnym talentem w kraju i za granicą to nie dostanę przydziałowej porcji marchewki i groszku!? Tak być nie może, to krzywda straszna się dzieje! Dziejowa bym nawet powiedział!

- A za to promowanie, jak był pan się uprzejmy wyrazić, to w kraju i za granicą panu nie płacą? - zdziwił się młody Kowalski i tym sposobem nagrabił sobie w sferach artystycznych.

- W końcu nikt tu nikogo na siłę do naszego ogródkowego zarządu nie ciągnął za uszy. Sami o to walczyliście, na noże, łyżki i widelce! - wtórował Pan Poranek z frakcji Prostej i Surowej.

- No to jak? Za darmo mam tu tych wszystkich głupot wysłuchiwać? - obudziła się Kaśka Waciak z zielonej partii wójcikowej. - Przez tych parę lat to całkiem ogłupieję!

- Bardziej już się chyba nie da - mruknęła pod nosem pani Stasia, ale głośno dobiła pazernych współrządzących.

- Tak naprawdę, proszę państwa, to ja bym proponowała obniżenie naszych warzywno-owocowych deputatów! Ile w końcu można zjeść tych porzeczek albo pietruszki?

- A jak podzielić dynię, kiedy na głowę wypada po 1,417 sztuki? - prowokacyjnie zapytał Pan Poranek.

W ogródkowej Sali Konferencyjnej rozpętało się piekło, choć temperatura na zewnątrz po raz pierwszy w tym roku spadła mocno poniżej zera.

- Proszę o spokój, bardzo proszę o spokój! - prosiła, błagała przewodnicząca Niusia Robaczek, dzwoniąc dźwięcznym dzwoneczkiem. Gdyby nawet dysponowała strażacką syreną, jej głos nie miał szans się przebić.

- Ja bez witaminowego wzmocnienia marchewką i sokiem z aronii nie jestem w stanie wykonywać mojego mandatu - krzyczała pani Witek.

- Jestem wegetarianinem! - wtórował jej bas Dyrektora.

- Nie po to zainwestowałem taką kupę szmalu, żeby teraz rezygnować z zielonego przydziału! - sypnął się jeden z najbardziej zacietrzewionych reprezentantów mas działkowych, ale szybko schował się pod stołem, gdy na galerii dla publiczności zauważył skierowany na jego osobę obiektyw.

Podziały w Zarządzie, dotychczas ściśle partyjne, nagle zmieniły całkowicie swój układ. Nawet absolutnie dotąd zdyscyplinowany działkowy klub Prostych i Surowych pękł niczym cienka szybka.

- W innych ogródkach dają jeszcze miód, a u nas tego nie ma! - jęczała Jadwiga Piasta, z zastanawiającym błyskiem w oku mierząca wzrokiem swego lidera Pana Poranka.

Jedynie pani Dolińska, która nie takie rzeczy już widziała, ze spokojem przyglądała się całej awanturze. - Zanim się wykrzyczą będzie popołudnie i wszystkim się będzie spieszyło do domu. Przegłosują wszystko jak leci - uśmiechnęła się w duchu.

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2007.01.31