odcinek 212

Flagowy okręt Zarządu Ogródków Działkowych w Mieszcznie tkwił przy reprezentacyjnym nabrzeżu. Od wiekopomnej chwili wodowania, gdy padły uroczyste słowa chrztu szuwarowo – błotnego „płyń po jeziorach i ściekach, sław godnie imię mieszczneńskiego działkowca”, dzielna ta jednostka smagana letnimi wiatrami i deszczami odbyła już kilka rejsów, z tego nawet niektóre płatne. W planach wybitnych doradców pani Dolińskiej poczesne miejsce zajmowały już przewidziane na przyszłe lata zakupy kolejnego pływadła, jeszcze ponoć śmieszniejszego w kształcie i sposobie wykorzystania. Absolutną nieprawdą i parszywym kłamstwem nazwać trzeba szeptane tu i ówdzie sensacyjne wieści o sposobie zakupu pływającej dumy Mieszczna. Żadna najbardziej upierdliwa kontrola przecież nie mogła się do niczego przyczepić a wyliczenia, że już po 141 sezonach eksploatacji zyski przewyższą koszty wyglądały zupełnie prawdopodobnie i brzmiały optymistycznie. Wiadomo przecież od lat, że każdy mieszkaniec Mieszczna jest niesamowicie ciekawy co od strony wody można ujrzeć z perspektywy drugiej strony jeziora, a wycieczki krajowe i jak najbardziej zagraniczne nie marzą o czym innym jak inhalacji świeżą jeziorną bryzą o specyficznym aromacie, stanowiącym zawsze uroczą niespodziankę. W zależności jakie akurat ścieki trafiły do tegoż akwenu.

Niestety nie wypalił pomysł obowiązkowego wprowadzenia nowej świeckiej tradycji, aby każda miejscowa młoda para, poza zawartym już węzłem małżeńskim, przechodziła wspólnie ze świadkami krótki kurs wiązania węzełków morskich podczas uroczystego rejsu inaugurującego związek. Po prostu nikt w Mieszcznie nie potrafił już wiązać prawdziwych żeglarskich węzłów. Wprawdzie jeszcze czasem gdzieś najczęściej w okolicach „Mieszczneńskich poranków i wieczorów” na jeziorze pojawiał się spłowiały żagiel pamiętający jeszcze znakomite dla żeglarzy czasy sprzed ćwierć wieku lecz ostatni, z lekka stetryczali sternicy z trudem już wielkim potrafili odróżnić szoty od fałów, want i sztagów. Skleroza wprawdzie nie boli, ale ubarwia życie, także na wodzie. Z tych to prawdopodobnie kręgów pochodziły, tfu…, nie bójmy się tego ujawnić, krytykanckie głosy, że bardziej dzieciakom w Mieszcznie przydałaby się kilkułódkowa flota optymistek, czy nawet może coś prawie regatowego niż piękny i lśniący bielą jacht motorowy. Żeglarskie mamuty z poprzedniej epoki, niech im to będzie na usprawiedliwienie indoktrynowane jakimiś tam wodnymi tradycjami Mieszczna, nie mają pojęcia jak konieczna jest taka wodna atrakcja w kontaktach z innymi ogródkami działkowymi, jak można ją promocyjnie wykorzystać w wielkonakładowych miejskich folderach… Co tam zresztą uzasadniać, miejsce mamutów jest w gablotach, za szkłem! Kto by się tam połapał w tych wszystkich żeglarskich sznurkach, wiatrach czy innych cudach na patyku! Jeszcze taki dzieciak na żagielku by się zmoczył w wodzie i kłopot jak stąd do Pasymia!

Takie mniej więcej rozważania snuli nasi dobrzy znajomi – pan Franek Baczko, obecnie emeryt, straszny posterunkowy Kuciak i Rudy - młody biznesmen branży lizakowej. Tym razem wykorzystując krótką przerwę pomiędzy kolejnymi ulewami udali się na spacer trudną technicznie trasą nad jeziorem, aktualnie przypominającą krajobraz księżycowy cokolwiek.

- Trudno, trzeba to jakoś odcierpieć, ale za rok to dopiero tu będzie! Europa! – entuzjazmował się Rudy, wskazując na dziarsko pracujących fachowców.

- Ech, Rudy, Rudy – westchnął Franek – ta Europa to mi się może i teraz przyda, bo jakoś tak po równym od pewnego czasu wygodniej chodzić niż po wertepach. I wolę jak wieczorem lampy świecą a nie księżyc. Ale pamięta pan, panie posterunkowy, te krzaki, te trzciny…

- I te dziewczyny… - Kuciak zsunął czapkę na wygolony kark – jak nie z brzegu, to zawsze mógł wiatr łódkę w trzciny zapędzić… A wypłynąć niełatwo było, nieraz i przy księżycu się wracało. Były czasy, panie Franku, były…

- Ale gdzie te łódki… - Franek wskazał na dumnie kołyszącą się przy molo „Danuśkę” z oficjalną banderką Ogródków Działkowych na krótkim drzewcu nad silnikiem.

- Co wy panowie, to przecież chyba wygodniejsze niż te wasze drewniaki – obruszył się Rudy – miękkie siedzenia i pływa parę razy szybciej, raz dwa jezioro obskoczy!

Starsi panowie zgodnie pokiwali głowami, z politowaniem spoglądając na młodego kolegę, który niespecjalnie tym się przejął.

- To może mały specjalny rejsik, ja stawiam! – Rudy zniknął na chwilę w sobie tylko znanych miejscach i po kwadransie nasi znajomi zasiedli na przetartych nawet po kolejnym deszczu siedzeniach. Jako że innych chętnych nie było, mogli sami rozkoszować się przyjemnością kołysania na krótkiej jeziorowej fali przy wtórze basowych pomruków potężnego silnika.

- Idzie robota aż miło! – z odległości kilkudziesięciu metrów mogli w pełni ocenić rozległy front nadjeziornych robót. Płynęli dalej przy lewym, zrytym wykopami brzegu. Na równoległej do jeziora szosie sznur samochodów prawie nie miał przerwy. Nagły pisk hamulców i głuchy odgłos drących się blach dotarł aż na pokład.

- Znów jakiś dzwon! – straszny posterunkowy skrzywił się i aż otrząsnął.

- Nic strasznego, zwykła stłuczka… - Rudy miał najlepszy wzrok i nawet z tej odległości mógł ocenić skutki zdarzenia.

- Stłuczka! Stłuczka! - Franek Baczko poczerwieniał z przejęcia – Strach za kółko siadać! Przecież te dzieciaki jeżdżą zupełnie bez pojęcia! Jakby siedem żyć mieli, jak w tych swoich komputerowych grach!

- To nie dzieciaki, panie Franku, tylko ich rodzice! Skąd taki młodziak furę dostaje zanim jako tako z drogą się oswoi? Za kieszonkowe kupi?! A potem rozpacz… Żal jednych i drugich, napatrzyłem się – westchnął ciężko Kuciak.

- Ale te drogi… - zaczął Rudy.

- Ty Rudy siedź lepiej cicho, masz więcej szczęścia niż rozumu! – zeźlił się straszny posterunkowy – Jak ty dziesięć lat temu zaczynałeś szaleć to takich meroli jak twój było w Mieszcznie dwa – trzy, a teraz ze sto albo więcej! Ile stłuczek miałeś…? Upiekło ci się, bo pusto jeszcze prawie było, a głupi byłeś tak samo!

- Ja już ponad czterdzieści lat jeżdżę i stłuczki nie miałem – pochwalił się Baczko.

- Z tego trzydzieści rowerem i dziesięć „żuczkiem” – skrzywił się Rudy.

- A wiesz Rudy, może i dlatego – wtrącił się Kuciak – bo właśnie wolno i ostrożnie, inni są szybsi…

- I jeszcze części zamiennych dla takich jak ja już nie ma, stary model…

Marek Długosz