odcinek 228

- Obyśmy zdrowi byli! – ten piękny staropolski toast wznoszony przy każdej przyjacielskiej okazji nabiera w ostatnich czasach szczególnego znaczenia.

- Jak to jest, cholera jasna?! Co rok mi coraz więcej zabierają z pensji na jakieś tam niezdrowe fundusze i co rok mam do doktora bardziej pod górkę! Do szpitala, nawet jak bym chciał, to dopiero w przyszłym roku by mnie przyjęli! – pieklił się straszny posterunkowy Kuciak, Śliwą zwany w kręgach zbliżonych.

- No to obyśmy… - roześmiał się Rudy, biznesman jak najbardziej poważny, chociaż nie zrzeszony.

- Kurna Rudy, bo jak cię palnę…! – ręka Kuciaka odruchowo powędrowała w okolice pasa.

Jedynie Franek Baczko z całym spokojem zanurzał wąsy w pianie tyskiego i z lubością wyciągał nogi w poprzek sali kultowego baru „Siwucha”, gdzie tradycyjnie spotkali się, aby wymienić codzienne plotki.

- A mnie tam dobrze… - zmrużył oczy – czasu mam, jak to emeryt, więcej niż mi do szczęścia potrzeba, to nawet jak gdzieś tam zaboli czy po receptę – siadam sobie grzecznie w kolejce do pana doktora i czekam. Godzinkę, dwie, trzy jak się zdarzy… Towarzystwo eleganckie, prawie same baby, bo chłopy to już tak długo prawie nie żyją. Pożartuje sobie człowiek, pośmieje się, czas szybko przeleci…

- Panie Franku, pan sobie możesz na to pozwolić, ale nie ja… - westchnął straszny posterunkowy – robota czeka!

- A co, na akord teraz państwowy skarb zasilacie? Od mandatu wam płacą? – zaryzykował dowcip Rudy.

Spojrzenie, jakim obdarzył go Kuciak, mogło w upalny dzień zeszklić lodem mieszczneńskie jeziora.

- Rudy…! Nie pozwalaj sobie gówniarzu, bo jak myślisz, że do stolika możesz z nami usiąść to już ci wolno ozorem obracać na wszystkie strony?! – sprowadził go na ziemię Franek – Bo sobie przypomnę jak paskiem ci dupę na podwórku prałem w zastępstwie świętej pamięci twojego ojca! Z Łajzą, Mordą czy innym frajerem, co po bramach z lizakami dla ciebie sterczą możesz sobie pozwalać, jasne?!

Wyczuł Rudy, że przeholował i na przeprosiny zagościły na stole kolejne kufle.

- Sorki, panie posterunkowy – kajał się – ale jak słyszę, że pan chłop jak szafa dębowa na zdrowie narzeka to wierzyć się nie chce. Żebym ja w takim zdrowiu dotrwał do pana wieku! No, na zdrowie!

Już zgodnie siorbnęli z głębokich kufli.

- Bo widzisz, Rudy, młody jesteś i co najwyżej kac cię może rano męczyć, ale i ty się doczekasz, spokojnie – zaczął już rozluźniony Kuciak - Póki człowiek zdrowy to nie jest źle, jakoś tam leci. Tylko zobacz - kumpla w firmie mam, młody jeszcze, dopiero coś ze dwadzieścia lat robi. Tak jakoś latem narzekać zaczął, zadyszki dostaje, tu go boli, tam strzyka. Co ci będę gadał. No to w końcu do doktora się w kolejkę zapisał, krew mu wzięli jak trzeba i takie tam tego… - zwilżył gardło – No i doktor go osłuchał i mówi, że trzeba na dokładne badania do szpitala się położyć, obejrzeć z wierzchu i od środka. A tam grzecznie, bardzo nam z panem przyjemnie, tylko że najwcześniej w styczniu zapraszamy. No i dzisiaj erką do Olsztyna go zabrali prosto z ulicy, cholera!

- To dokładnie tak jak mnie, też mam skierowanie na luty! – ożywił się Franek Baczko.

- I zamiast w szpitalu, piwkiem z „Siwuchy” się pan kurujesz? – zdziwił się Rudy.

- Ech tam, Rudy, do szpitala się teraz dostać to trudniej niż do Stanów! Jak nie przejdziesz najpierw przez reanimację to na oddział nie trafisz!

- Co pan mówi? Niemożliwe! – Rudy był wstrząśnięty. – Pan posterunkowy, glina … znaczy się poważny urzędnik państwowy, pan panie Franku zasłużony emeryt co podatki uczciwie płacił jeszcze za Józia Słoneczko…

- Wtedy podatków na zdrowie nie było… - poprawił go Franek.

- Niemożliwe, ale nieważne – ciągnął Rudy – I obaj do szpitala trafić możecie tylko jak „erka” na sygnale was dostarczy?! Kurna, co za czasy… A już chciałem działalność zarejestrować i jakieś tam podatki zacząć płacić… Dobrze, że mi powiedzieliście, bo bym tylko niepotrzebnie kasę umoczył.

Teraz i Franek i Kuciak lekko się zdziwili.

- No co ty, Rudy, to ty nawet w tych tam „efenzetach” czy jak się ta chora kasa teraz nazywa nie jesteś zarejestrowany? – zdziwił się Baczko.

- Jakoś się nie złożyło, inicjatywa jestem przecież prywatna całkowicie, no wie pan przecież, panie posterunkowy. W rejestrach to ja tam jestem tylko u pana w firmie. Ale to już dawne czasy… Teraz to co najwyżej za prędkość…- zastrzegł się

- Zaraz, zaraz – przymknął oko Kuciak – a jak w zeszłym roku łapę złamałeś to kto cię leczył? Krasnoludki?

- No co pan, panie posterunkowy?! Z całą paradą, ze znieczuleniem grabę mi doktory nastawiły, gips ekstraniemiecki elastyczny miałem. Mucha nie siada! Zabuliłem, nie powiem, parę złotych, ale o zdrowie trzeba dbać! I tak mnie to taniej wyszło niż żebym co miesiąc składki jakieś płacił, a potem czekał na progu szpitala aż ktoś mnie raczy przyjąć!

Baczko i straszny posterunkowy spojrzeli na siebie. Kuciak przez chwilę poruszał wargami i stuknął dłonią w łysą czaszkę.

- Wiesz pan co, panie Franku, Rudy łeb do biznesu cholera ma! Tak sobie szybko policzyłem, żebym tak zdrowotne składki co mi co miesiąc z pensji potrącają od dwudziestu lat, na procent w banku odkładał, to dzisiaj bym sobie jak gość mógł leżeć w najlepszej prywatnej klinice i wszystkie tam chore kasy … - skrzywił się. - Głupi człowiek i tyle. Gdzie ta cała moja forsa się podziała?

Marek Długosz