odcinek 239

- Marudzisz stary, pierdoła się z ciebie robi …

- Jaka pierdoła, co najwyżej wicepierdoła, Szwejka nie czytałeś? Na pełnego pierdołę to trzeba sobie zasłużyć! Ja skromny człowiek jestem i jeszcze mi dużo brakuje!

Tak przyjacielsko przekomarzali się nasi dobrzy znajomi Henio Krótki i Włodek Maciejko, czyli elita finansowa Mieszczna. Nie wypada wprawdzie nikomu zaglądać do kieszeni ani pod kołderkę, ale czego się nie robi w dzisiejszych czasach? Tym razem spotkanie w otoczonym lasem domu Włodka Maciejki miało szczególnie luźny charakter. Po wysłaniu nadobnej małżonki na odległe alpejskie hale, gdzie do woli mogła szlifować sportową formę w ekstremalnych zimowych sportach, Włodek dysponował ponad tygodniem kawalerskiej wolności. Sam przecież musiał pilnować interesu! Ale gdzie jest napisane, że akurat wszędzie powinien zaglądać osobiście? Wymyślono już przecież dość dawno telefon, fax czy w końcu maile. Nic więc nie stało na przeszkodzie, aby spędzić kilka uroczych dni w swojej leśnej samotni, okresowo zaludnianej ekipą bezpruderyjnych panienek pozwalających skutecznie zwalczyć stres samotności.

Właśnie w tej chwili przyjaciele po kawalerskim śniadaniu zastanawiali się w skupieniu nad wyborem nowej ekipy samarytanek. Spośród licznych adresów zakodowanych w elektronicznym notesie pod hasłem „pośrednictwo pracy” trudno wskazać akurat taki, który by zadowolił dość, jak się okazuje, rozbieżne gusta naszych bohaterów.

- „Aniołki Bogusi” – Włodek podrapał się po łysinie – czekaj, które to były?

- Nie pamiętasz, wtedy latem? Nad Saskiem… - przypomniał Henio – taka jedna śmieszna…

- A już wiem! Pamiętam - ucieszył się Włodek – tylko cholera skończyło się trochę, no nie tak… Lepiej nie powtarzać, co?

- Dobra, szukaj dalej!

- „Błękitne łabędzie” …

- Daj spokój – skrzywił się Henio – przecież to z Warszawy, śnieg sypie, dobrze jak do jutra dojadą. A tak swoją szosą kazałbyś jakiś sprzęt na drogę puścić, bo jeszcze parę godzin i nikt tutaj nie trafi!

- Dobra, ale najpierw coś musimy znaleźć na wieczór – spory łyk grogu starych murarzy miał pomóc w dokonaniu najwłaściwszego wyboru. – Co tam mamy dalej? - stuknął palcem w ekran.

- „Czym chata bogata”? Czekaj, co to jest, nie pamiętam? – zwrócił się do Henia pracowicie napełniającego szklaneczkę porcją świeżego lodu.

- Nie da rady, obsługa tylko na miejscu. W tym drewnianym dworku pod Ełkiem…

- Oooo! To były numery! – ucieszył się Włodek – Szkoda…

- Że też akurat tutaj pod ręką nie ma nic porządnego… Z daleka trzeba wszystko sprowadzać!

- „Dam ci tę noc…” – alfabetyczny przegląd ofert ciągnął się dalej, lecz po dojechaniu do „Żwawych doświadczonych” przyjaciele w dalszym ciągu nie doszli do porozumienia.

- Mówiłem, że marudzisz! – zezłościł się już Henio – Nic ci nie pasuje! Te za stare, tamte bez ikry… Czego ty, do cholery, na mazurskim wydmuchowie szukasz?! I tak nawet nie przypuszczałem, że tyle tego jest w okolicy. Zdecyduj się w końcu!

- To może tak na los szczęścia…, co się akurat trafi? Wcześnie jeszcze, dowiozą nawet z … - nie skończył, gdyż ktoś załomotał w drzwi od strony zasypanego śniegiem tarasu.

- Kogo cholera niesie?! Spokoju człowiek nie ma we własnym domu! – zezłościł się Włodek – Alarm też chyba padł, a psom za darmo żreć daję, bo żaden nawet nie zaszczekał! – podszedł do drzwi i rozsunął zasłony. Za szybą w śniegu stały trzy niezbyt wysokie postacie ubrane w kuse kurteczki.

- Kolędnicy czy co? Przy takiej pogodzie im się chciało? Chyba wpuszczę, co?

- Dobra. Wpuść, daj parę groszy i odjazd do mamy – zgodził się Henio.

- No nareszcie! Ile można stać pod drzwiami! – pierwsza ze zmarzniętych otrzepała buty ze śniegu, niewiele sobie robiąc ze śnieżnobiałych dywanów pokrywających podłogę salonu.

- O, macie coś na rozgrzewkę! – dorzuciła radośnie druga, jak się okazało po zrzuceniu czapki długowłosa – Wiski i grzaniec dziewczyny!

Henio i Włodek oniemieli, spoglądając na trzy na oko nastolatki, które błyskawicznie zagospodarowały ich zapasy, rozgrzewając się doustnie i intensywnie.

- Zaraz, zaraz dziewczynki! – zaprotestował Henio, chroniąc butelkę ulubionego „Jasia” – jak wam zimno to herbatę mamy, gorącą na przykład!

- Przymknij twarz dziadek, nie ubędzie ci! Tylko parę łyków i wracamy do pieprzonego Mieszczna. Drogę trochę żeśmy zgubiły w tej zadymie!

- Jajeczny ten grog! – trzecia bezceremonialnie złapała kubek Maciejki.

- Dość tego!– zezłościł się gospodarz – Jeszcze macie czas na alkohol! Za młode jesteście! Ubierać się i wynocha do domu!

- Oooo! Dziadek nerwowy! – parsknęła - Wal się razem z twoim kubłem – rzuciła naczyniem w ścianę – Zjazd dziewczyny, mdło jakoś tutaj, jeszcze może na dwie ostatnie lekcje zdążymy i jakiś czad się trafi, co?

Zniknęły równie nagle jak się pojawiły przed szeroko ciągle otwartymi oczami przyjaciół.

Marek Długosz