Odcinek 59

Letnie upały jak co roku zwolniły tempo życia w małym mazurskim miasteczku. Jeszcze kilka lat temu początek sezonu turystycznego powodował sytuację odwrotną. Ruch się zaczynał. Lepiej nie wspominać czasów sprzed lat kilkunastu, gdy od końca czerwca przez dworzec w Mieszcznie przewalały się tłumy młodych ludzi, ulice wypełniały się samochodami z białymi tablicami, a dostęp do jezior zagradzały tysiące namiotów i rozłożonych koców. Takie wspomnienia grożą dziś "pójściem w kamasze" albo przynajmniej tłumaczeniem się przed speckomisją lub czymś innym.

Na asfalcie parkingu przed supermarketem temperatura ścinała białko w zakupionych jajkach. W rozgrzanych wnętrzach samochodów spoceni pasażerowie marzyli o paru kroplach deszczu lub sprawnej klimie. Na deszcz się jednak nie zanosiło, a klimy w zdezelowanych wrakach ściągniętych z niemieckich szrotów jeszcze nie instalowano. Robiło się nerwowo.

Nie wszyscy jednak poddawali się tej atmosferze.

- Pięknie, paprotka. Pięknie! - Długal oparł się o barierkę otaczającą wielki pusty parking i z podziwem wpatrywał się w brutalnie prostą bryłę sklepu.

- Gdzie tam pięknie, market jak market... - wybrzydzał Młody, od jakiegoś czasu medialny doradca największego mieszkańca Mieszczna.

- Co ty tam wiesz... - Długal z podziwem obserwował śmiałe proste linie dachu długiego szarego budynku, ogromne puste płaszczyzny nagrzanych słońcem ścian, wielkie betonowe przestrzenie parkingu. - Miasto moje widzę ogromne! - wzruszył się lekko.

- Chromolę takie piękno! - mruknął Młody pod nosem.

- Synek, szanuj się i język nasz polski - Długal, gdy trzeba słyszał nawet jak trawa piszczy. - Kto cię tego nauczył? Nie życzę sobie takich tekstów w mojej obecności!

- No dobrze, już dobrze, czasy się zmieniają, do ludzi trzeba po ludzku. Inaczej nie jarzą - Młody rozłożył ręce.

- Zobacz, jak nawija Dyrektor, albo nawet pani Stasia.

- Nie porównuj mnie do nich! - upał jednak imał się także Długala, wywołując wyjątkowo jak na niego gwałtowną reakcję. Młody spojrzał z niepokojem.

- Może wejdziemy do środka. Mają klimę, a w mięsnym to nawet jest chyba poniżej trzydziestu!

W schłodzonych wnętrzach świątyni handlu faktycznie można już było oddychać. Powonienie atakowały zapachy świeżego pieczywa i pasty do butów. Sprzed jedynej czynnej kasy wytoczył się wysoko wypełniony wózek, zza którego wystawało zadowolone oblicze Chruściela.

- Witam, witam! Góra z górą... - Długal wyciągnął prawicę. Chruściel rozejrzał się wokół, ale w pustej hali nikt nie zwracał na nich uwagi. Odwzajemnił więc uścisk i otarł czoło gęsto zroszone potem.

- Też po zapasy? - wskazał na pełny wózek.

- Może przy okazji... - zawahał się Długal. - Tak sobie chciałem obejrzeć, popatrzeć jak ludzie korzystają. Wszystko w jednym miejscu, taniej, szybko. I mamy nowe miejsca pracy - wskazał na nudzącą się kasjerkę.

- Tylko coś pusto... - Chruściel rzucił okiem na dziesiątki stoisk, pomiędzy którymi snuło się smętnie kilka osób.

- Będzie lepiej! - Długal był nadal pełen entuzjazmu. - Zaczyna się sezon, przyjadą turyści! Gdzie tak tanio się zaopatrzą? W geesie?

- Fakt, padają sklepiki na wsi albo tylko na piwie ciągną. A że tu jest taniej, to fakt. - Wskazał na wypełniające pół wózka pękate dzbanki markowego "Clino Rossi". - Całe trzy złote taniej niż w sklepie na rynku!

- Sporo tego... - Długal ugryzł się w język, gdyż odebrał kiedyś solidną kindersztubę i pamiętał, że zaglądanie do cudzego koszyka nie jest najmilej widziane.

Wbrew jego obawom, Chruściel rozpromienił się. - A... to na spotkanie!

- Oooo... Duża impreza! - Długal z uznaniem ocenił zawartość koszyka.

- No będzie z kilkadziesiąt osób - uśmiechnął się Chruściel. - Działkowicze znad jeziora mnie zaprosili na swoją rachityczną trawkę! Pogadamy, pomyślimy... No, muszę lecieć, pomyślności!

Długal w zamyśleniu spoglądał za oddalającym się Chruścielem, gdy zza półek wynurzył się Młody, który dyskretnie odsunął się i nie uczestniczył w rozmowie.

- Niech go jasna cholera! - nie wytrzymał.

- Czego się czepiasz, sympatyczny gość! Ludzkie panisko, pogada, dobre winko postawi...

Młody aż poczerwieniał. - Rany, to ty nic nie wiesz?

- A co mam znowu wiedzieć? - zdziwił się Długal.

- Gazet nie czytasz? Przecież ogłosili, że Chruściel kandyduje!

Długal zbladł, o ile jego nieskazitelnie biała cera mogła jeszcze pojaśnieć.

- Gdzie kandyduje?

Młody, nie czekając, skoczył do stoiska z gazetami. - Tu zobacz! Czytaj!

W dużej ramce pomiędzy reklamami Lekarzy Tybetańskich i Zakładu Pogrzebowego "Styks" czarno na białym informowano, że pan Chruściel kandyduje na stanowisko Prezesa Ogródków Działkowych "Przyszłość"!

- A niech to jasna... paprotka! - Długal zaklął siarczyście.

- Sam widzisz! I jeszcze sobie z nim konferencje w środku miasta urządzasz! - Młody aż przysiadł ze złości.

- No i co my teraz zrobimy? Przecież te ogrody to sam wiesz...

- Wiem, relikt przeszłości! Ale, cholera, mocny relikt, nie do ruszenia. Na razie...

Długal chwilę się zastanawiał. - Bierz wózek, nie, lepiej dwa! Gdzie jest to stoisko z "Clino Rossi"?

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.07.05