Odcinek 52

Posterunkowy Kuciak znany bardziej jako Śliwa wygrzewał sterane długą służbą kości w jednym z piwnych ogródków. Granatową służbową czapkę zsunął na tył głowy i z niesmakiem obserwował patrol młodych policjantów w czarnych mundurach i czapkach bejsbolówkach, systematycznie legitymujących przyrynkowych handlarzy.

- Jak dzieci, zupełnie jak dzieci... - mruczał niezadowolony i gorycz rozważań spłukiwał łykami "tyskiego".

- Czego się czepiają porządnych ludzi? Każdy parę groszy chce zarobić, a glina jak najbardziej też. Uczciwie też jak najbardziej. A najgorsze to już te baby w mundurach! Nikomu nie odpuszczą, piszą wszystko jakby im od strony płacili! Co za czasy... - westchnął ciężko i wsunął śliwkowy organ powonienia w głąb kufla.

- No nie, tego to już za dużo! - Kuciak poderwał się z krzesła i energicznym krokiem udał się w kierunku znanej wszystkim w Mieszcznie bramy, gdzie młody narybek policyjny usiłował zajrzeć do torby pieczołowicie chronionej przez Mordę, agenta handlowego firmy obracającej od lat w tym miejscu bezakcyzowymi lizakami.

- Panowie, o co chodzi?! - bronił się Morda, usiłując wcisnąć torbę pod obszerny dres - to wszystko na własne potrzeby, lubię słodycze, lekarz mi zalecił!

- Jacy panowie?! - blondynka w czarnym kombinezonie wysunęła się przed zmieszanych kolegów. - Posterunkowa Nowak. Co pan ma w tej torbie? - dla zaakcentowania wagi pytania lekko przesunęła zawieszone na pasie oprzyrządowanie tak, aby białe gumowe przedłużenie konstytucji znalazło się bezpośrednio pod ręką.

- Spokojnie koleżanko, spokojnie! - Kuciak zdecydowanie wkroczył do akcji. - Za przebieg interwencji cztery, za ocenę sytuacji trzy, razem trzy z plusem! Bardzo dobrze.

Zaskoczeni młodzi policjanci opuścili ręce. - No co, starego psa nie widzieliście? Ile masz lat? - Śliwa zwrócił się do najstarszego.

- Posterunkowy magister Pokrzywko, lat dwadzieścia siedem - zameldował młody służbiście.

- No to wiecie magister. Uczyć się trzeba, uczyć! A ty Morda spływaj i nie podsłuchuj jak władza się naradza! - popchnął handlarza, któremu nie trzeba było dwa razy powtarzać, aby nawet ślad po nim nie pozostał.

- Panie posterunkowy! - młoda policjantka poczerwieniała ze złości. - Przecież on miał pełną torbę nielegalnych lizaków! Bez akcyzy! Z paragrafu 47 grozi za to do trzech lat i przepadek rzeczy - wyrecytowała.

- Bardzo dobrze - Kuciak uśmiechnął się pobłażliwie. - A znasz paragraf 001?

- Nnno nie... - zaniepokoiła się - jeszcze tego nie braliśmy na lekcjach.

Śliwa pokiwał ze smutkiem głową. - A kiedyś to od tego się zaczynało... Zrobiliśmy swoje i wy, i ja, a teraz życzę spokojnej służby. Byle daleko stąd.

Machnął ręką w okolicach czapki, pozostawiając przyszłą gwardię policyjną z otwartymi ustami. Wrócił na wygrzane krzesełko i z uznaniem przyjął świeży kufel stojący na stoliku. Przed ogródkiem zatrzymał się lekko odrapany, lecz jeszcze całkiem żwawy "żuczek" ze skrzynią wypełnioną najrozmaitszym złomem. Z kabiny dostojnie wysiadł pan Franciszek Baczko - właściciel i jednoosobowy personel firmy "Sórofce ftórne" jak głosił lekko koślawy napis na burcie pojazdu.

- Witam, panie Franiu! - Śliwa lekko uniósł się z krzesła i wskazał sąsiednie.

- Zlatał się człowiek od rana w tym upale... - Baczko otarł pot z czoła wielką kraciastą chustką. - Myślałem, że jak się zmechanizuję, to trochę mi ulży, ale gdzie tam! - z wdzięcznością przyjął podany kufel i przez chwilę zwilżał gardło złotym napojem.

- Nie mogę, cholera, przecież pustych przebiegów robić, muszę załadować wóz do pełnego, no nie? A jest co ładować, tona prawie wchodzi! - pochwalił się z dumą.

- Oooo, to pan teraz potentat! - uśmiechnął się Śliwa. - Ale z takimi chodami jak nasz Franio to się nie zginie!

- Jakie tam chody? - Franio skromnie się uśmiechnął - Że panią Stasię namówiłem na wybrukowanie rynku... Porządna z niej kobita, jak obiecała to i jest. Nawet nie spodziewałem się, że tak szybko.

- Dobra, dobra, panie Franiu, nie bądź pan taki skromny. My tam u nas dobrze wiemy co w trawie piszczy - Śliwa mrugnął porozumiewawczo.

Franio niespokojnie rozejrzał się dokoła. - To co, już wiecie?

- Za to nam Franiu płacą! - roześmiał się Śliwa. - Ale tego Dyrektora zrobiłeś pięknie w bambuko, no, no! Kto by się spodziewał... Jeszcze w politykę pójdziesz!

- Broń mnie Panie Boże! - Franek przeżegnał się pospiesznie. - Ale jakby pan, panie posterunkowy, mieszkał na ulicy Sierotki Marysi i okna przez te tumany kurzu nie mógł otworzyć, to też by cholera panem zatrzęsła!

- Dyrektor mało się w ucho nie ugryzł jak go osobiste przydupasy opuściły w potrzebie - śmiał się dalej posterunkowy. - Chce czy nie chce to będzie musiał znosić jak Długal z Chruścielem będą panu ulicę sprzątać. Za wspólną forsę zresztą!

- Panie posterunkowy - żachnął się Franek. - Pan przecież normalny facet jesteś, a nie palcem robiony polityk. Jakbym tak z panem pogadał jak z sąsiadami dookoła to też by wystarczyło, no nie? - opróżnił kufel do dna.

- W rzeczy samej, panie Franiu. My, normalni ludzie z ulicy, że tak powiem, to jak trzeba trzymamy się razem. Dużo nam gadać nie trzeba i swój rozum mamy - Śliwa podniósł rękę i na stoliku pojawiły się kolejne dwa kufle, a zza bufetu widać było uśmiechniętą twarz Mordy.

- No to panie posterunkowy po łyku. Za tych co jeszcze czasem kombinują po ludzku!

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.05.17